To francuski ekonomista
średniego pokolenia, którego książkę „Kapitał w XXI wieku” traktuje się
dziś z takim samym szacunkiem jak „Kapitał” Marksa na przełomie wieków XIX
i XX. Piketty okrzyknięty został przez środowiska lewicowe reprezentantem
prekariatu, czyli głównie młodego pokolenia Europejczyków, którzy mają kłopoty
z wejściem w dorosłe życie w świecie sterowanym przez starsze
pokolenia zadowolonych z siebie „idiotów”, broniących swego statusu rękami
i nogami. „Starzy” robią to głównie poprzez zabetonowanie, na przykład
sceny politycznej tudzież ścieżek awansu młodych w środowisku zawodowym.
Stąd też mają się brać ruchy takie jak Podemos w Hiszpanii i Syriza
w Grecji, o panu Kukizie nie wspominając. Nawet konflikt Grecja – Unia
Europejska sprowadzony do personalnych animozji Merkel kontra Tsipras to
współczesny obraz problemu opisywanego przez Marksa XXI wieku, który stał się
ostatnio moim prześladowcą.

Czy tylko moim? Wszak
nieoficjalnie mówi się i pisze, że prezes „największej polskiej opozycji
parlamentarnej” w zaciszu domowym z kotem na kolanach zaczytuje się
w tym dziele, analizując, które z diagnoz i rozwiązań
proponowanych przez nowego Marksa można wykorzystać, aby jeszcze poprawić swoje
notowania. I już są rezultaty: postulowany ostatnio przez partię prawicową
(o ironio!) nowy dodatkowy próg podatkowy dla „najbogatszych”,
zarabiających rocznie ponad 300 tys. zł brutto, miałby od stycznia
2016 r. wynosić 39 proc. Ten pomysł to postulat Piketty’ego, wprost
wyjęty z jego książki. Co prawda, dwa tygodnie po ujawnieniu wycofano się
z niego, ale kto wie, czy na dobre?

Samym
podatkiem się nie przejmuję, bo jego ekonomiczne skutki byłyby i tak
niewielkie (a dla mnie żadne), ale propagandowe niestety znaczne. Znów
zaczęłaby się nagonka na przedsiębiorców i pracowników korporacji
zagranicznych, bo przecież oni są wszystkiemu winni. Wszak w powszechnej
opinii zarabiają krocie, transferują zyski do rajów podatkowych, nie płacą VAT-u w kraju, bo wszystko kupują
w zagranicznych sklepach i robią to głównie podczas swoich
niekończących się wakacji. Inwestują nie w maszyny i miejsca pracy,
ale w luksusowe samochody i wille z basenami. Takie myślenie ma
w sobie wyborczy ładunek wybuchowy, co już widać. Tylko czy gdzieś nas
doprowadzi? Jeśli porównanie Piketty’ego do Marksa potraktować nieco poważniej,
to w przyszłości możemy spodziewać się czegoś na kształt XX-wiecznych
totalitaryzmów. Oto, czym się przejmuję.

Tymczasem prawdziwą
przyczyną zjawisk, które odczuwamy wszyscy na swojej skórze, jest globalizacja,
a ta nie byłaby możliwa bez rozwoju technologii informatycznych
i komunikacji. Dziś międzynarodowy podział pracy wygląda zgoła odmiennie
niż jeszcze 30 lat temu. Bo Chiny ze swoim potencjałem 1,3 mld ludzi
zaczęły aspirować do jakiejś normalności po prawie 100 latach zamknięcia
i wyłączenia. Bo do nich starają się dołączyć Indie, które przez
anglojęzyczne społeczeństwa uważane są za największy rezerwuar wysoko
wykwalifikowanej siły roboczej. Bo dzięki technologii IT wzrasta niepomiernie
wydajność pracy, zatem zmniejsza się jej dostępność. Bo prace najcięższe
i powtarzalne wykonują maszyny. Bo społeczeństwa się starzeją
i systemy utrzymania emerytów będą pochłaniać coraz więcej funduszy. Bo…,
bo…, bo… Czy temu winni są chciwi bankierzy albo korporacje?

Szczerze mówiąc, nie
wiem, czy da się rozwiązać obecne problemy czy nie. Ale wiem na pewno, że
populizm i wywoływanie nowych konfliktów oraz podziałów temu rozwiązaniu
nie będą sprzyjać.