ZTE nie zgadza się z wprowadzeniem sankcji wobec firmy przez amerykańskie władze. Przedsiębiorstwa z USA mają zakaz handlu z ZTE, który ma obowiązywać aż przez 7 lat. Obejmuje on produkty, oprogramowanie i technologie. Chiński koncern przyznaje, że to duży cios. W Stanach kupował komponenty. Szacuje się, że 25-30 proc. podzespołów instalowanych w urządzeniach tej marki pochodzi z USA. Zwłaszcza blokada dostaw procesorów od Qualcomma zachwieje biznesem ZTE.

ZTE daje do zrozumienia, że kary zagrażają dalszemu działaniu firmy. "Sankcje będą miały nie tylko duży wpływ na przeżycie i rozwój ZTE, lecz także zaszkodzą naszym partnerom, w tym amerykańskim firmom." – twierdzi koncern. Apeluje do władz USA o znalezienie rozwiązania.

Można wątpić, czy apele odniosą skutek. Amerykański departament (ministerstwo) handlu uzasadniał sankcje wobec ZTE tym, że przekazywało fałszywe informacje dotyczące swojej działalności. Zakaz handlu wprowadzono po tym, jak zdaniem władz USA chiński producent nadal zaopatrywał Iran i Koreę Płn. w sprzęt telekomunikacyjny, pośrednio dostarczając tam amerykańską technologię (a kraje te objęte są sankcjami), choć za ten proceder nałożono już na niego wcześniej 1,2 mld dol. kary. ZTE zaprzecza i utrzymuje, że tylko w 2017 r. przeznaczył 50 mln dol. na kontrolę eksportu, aby nie doszło do złamania zakazu. Ostre potraktowanie koncernu nastąpiło w czasie konfliktu między USA i Chinami. Prezydent Trump zagroził wprowadzeniem zaporowych ceł na import z Chin, twierdząc że Stany tracą na swobodzie wymiany handlowej z tym krajem.

W związku ze sprawą ZTE chiński rząd zapowiedział działania w obronie interesów lokalnych firm. Po wprowadzeniu sankcji analitycy drastycznie ścięli wycenę ZTE – o ok. 20 proc. (wcześniej firma była warta ok. 20 mld dol. – to drugi po Huawei chiński producent sprzętu telekomunikacyjnego). W 2017 r.  ZTE wypracowało 17,2 mld dol. przychodów i 724 mln dol. zysku po stracie w 2016 r.