Po długich tygodniach napięcia, które przyprawiały importerów o dreszcze grozy, obserwujemy wreszcie spadek cen walut. W trzecim tygodniu marca dolar kosztował 3,35 zł. Przypomnijmy, że pod koniec lutego amerykańska waluta osiągnęła wartość prawie 3,9 zł, zbliżając się niebezpiecznie do najwyższych notowań z 2003 r. (4,09 zł). W czasie szaleńczego wzrostu kursu walut, w drugiej połowie zeszłego roku i pierwszych miesiącach 2009, na względnie spokojny sen mogli liczyć tylko ci, którzy dysponowali sporymi zapasami towaru kupionego jeszcze za tanie dolary. Kursy dolara i euro spadały przecież systematycznie od początku 2005 r., by osiągnąć w połowie 2008 rekordowo niską wartość: 2,02 zł – dolar i 3,2 zł – euro. Przez cały 2008 r. banknot z portretem prezydenta Waszyngtona kosztował mniej niż 2,5 zł, a wykres kursu przypominał równię pochyłą. Sytuacja naszej branży – w każdym razie, jeśli chodzi o zachowanie walut – była więc wymarzona.
Czy spadek cen dolara, który natychmiast zniwelował efekty wczesniejszego spekulacyjnego kursu, zwiastuje jakąś odmianę? Niestety, wydaje się to wątpliwe. Spektakularna zmiana jest skutkiem działań amerykańskiego banku centralnego, który 18 marca podjął decyzję o zasileniu krajowego rynku kolejnymi setkami miliardów dolarów (w gruncie rzeczy niemal bilionem), co – jak można było przeczytać w komentarzach – najzwyczajniej „wysadziło dolara w powietrze”. Nie jest to zatem żadna wróżba na przyszłość najważniejszej dla naszej branży waluty.