Kłopot polega jednak na tym, że prowadzone tak interesy mogą mieć tylko jeden finał – upadłość. Niebezpieczne jest także to, że prędzej czy później 'papierowym biznesem’ może zainteresować się prokurator. Tak właśnie stało się w przypadku wrocławskiego STGroup. Doniesienie o popełnieniu przestępstwa złożył syndyk masy upadłościowej dystrybutora. Według niego główni udziałowcy spółki od kilku lat prowadzili działania na jej szkodę. Przedstawiciele prokuratury twierdzą, że dziś jest jeszcze za wcześnie na jednoznaczną ocenę faktów. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się jednak, że postępowanie może zakończyć się nawet aktem oskarżenia.

Bankrutem z Wrocławia interesuje się także Komisja Papierów Wartościowych i Giełd. Kilka tygodni temu jej przedstawiciele zażądali od syndyka sprawozdań z posiedzeń rady nadzorczej spółki. KPWiG prawdopodobnie chodzi o sprawdzenie, czy główni udziałowcy STGroup nie złamali ustawy o publicznym obrocie papierami wartościowymi.

Od niedawna nazwa STGroup znana jest także funkcjonariuszom Urzędu Ochrony Państwa. Warszawskie Przedsiębiorstwo Robót Drogowych twierdzi, że jeden z banków wyłudził od niego blisko 5 mln złotych, sprzedając bezwartościowe weksle wrocławskiej spółki. Przedstawiciele banku twierdzą jednak, że transakcja jest całkowicie legalna, a sprawa zostanie rozsądzona nie przez UOP, lecz właściwy sąd gospodarczy.

Papierowe imperium

Fakty związane z działalnością STGroup układają się w dość sensacyjny scenariusz niemal od początku działalności firmy. Spółka powstała w 1983 roku w Berlinie Zachodnim jako Soft Tronik. Po około dwudziestu przekształceniach własnościowych, zmianach zarządów, rad nadzorczych itp. działała jako STGroup. Spółka, podobnie zresztą jak cała branża IT, rozwijała się bardzo dynamicznie. Ukoronowaniem dobrej passy było wprowadzenie jej w 1999 roku na giełdę. Późniejsze raporty finansowe są pasmem sukcesów wrocławskiego dystrybutora. Trwało to niemal do dnia ogłoszenia upadłości.

W 2000 roku STGroup zaczęło przejmować mniejsze spółki, płacąc za nie własnymi zwyżkującymi akcjami. Wokół firmy zaczęła się rozwijać grupa kapitałowa. W tym czasie zaczyna się historia transakcji przeprowadzanych głównie na papierze. Jako należności w sprawozdaniach finansowych STGroup poważną pozycję stanowiły długi zaciągnięte przez jej podmioty zależne, głównie SPIN, Internet Idea i STG Capital. Według syndyka łączne zobowiązania tych firm wobec STGroup wynoszą niemal 46 mln zł (kwota ta nie obejmuje odsetek).

Dynamiczny przyrost aktywów STGroup nie miał więc wiele wspólnego z rzeczywistą wartością spółki. Był przede wszystkim wynikiem sztucznych operacji księgowych. Kuriozalna była współpraca z firmą SPIN, która prawdopodobnie nigdy nie prowadziła rzeczywistej działalności gospodarczej. Podobnie było z STG Capital, które posiadało duży pakiet akcji spółki matki. Wysoka, nakręcona dobrymi sprawozdaniami finansowymi cena walorów STGroup na giełdzie oznaczała, że także aktywa STG Capital były dużo warte. Powstało więc swoiste gospodarcze błędne koło.

Rzeczywistość, która skrzeczy

Zdecydowanie gorzej szły rzeczywiste interesy STGroup. W lipcu 2000 roku ogłoszono plan połączenia z Californią Computer. Przez kilka miesięcy obydwie firmy informowały o pozytywnych wynikach toczących się rozmów. Wstępem do ostatniej fazy połączenia było powołanie na stanowisko prezesa zarządu STGroup Teda Krusiewicza, właściciela Californii. Dwa miesiące później Krusiewicz odszedł z STGroup, a fuzję odwołano.

Do skutku nie doszła także transakcja kupna przez wrocławską spółkę firmy Web Marketing, specjalizującej się w e-commerce, która miała zostać przekształcona w STG Internet i wejść na giełdę.

W tym czasie trwały już bezskuteczne poszukiwania inwestora dla Internet Idei, właściciela portalu YoYo. Gwoździem do trumny STGroup było jednak wypowiedzenie umowy dystrybucyjnej przez Compaq Computer. Przedstawiciele producenta otwarcie oznajmili, że wrocławski dystrybutor utracił płynność finansową. Później roszczenia posypały się lawinowo. Banki kolejno wypowiadały umowy kredytowe. Jako pierwszy zwrotu pożyczki wysokości 19,8 mln zł zażądał Bank Handlowy. Kilka dni później AmerBank wezwał STGroup do wykupienia w terminie 14 dni weksli komercyjnych o wartości 5 mln zł. Następny był ING Bank Śląski, który wypowiedział umowę kredytową o wartości 3,2 mln zł. Tylko Bank Handlowy odzyskał część należności. Pozostałe instytucje do dziś czekają na pieniądze.

Sprzedać i zniknąć

W 2000 i 2001 roku Mirosław Lampka sprzedał 500 tysięcy akcji popadającej w coraz większe kłopoty spółki STGroup. Walorów pozbywali się także STG Capital i Wiesław Osowiecki. Osowiecki nie informował o sprzedaży akcji, mimo że taki obowiązek wynika z Ustawy o publicznym obrocie papierami wartościowymi. Wyprzedaż akcji STGroup powodowała dalszy spadek ich wartości. Chętnych do zakupu akcji STGroup nie brakowało nawet już po ogłoszeniu upadłości spółki. Jeden z udziałowców sprzedał wtedy pakiet 200 tysięcy akcji za cenę jednostkową 0,15 groszy.

Po wyprzedaniu większości akcji STGroup główni udziałowcy prawdopodobnie wyjechali za granicę (obydwaj legitymują się niemieckimi paszportami). Bankrut ma tymczasem ponad 70 mln złotych długów. Do tej pory do syndyka zgłosiło się ponad 120 wierzycieli wrocławskiego dystrybutora. Nie ma jednak wielkich szans, że zobowiązania zostaną pokryte choć w części z majątku rzeczowego STGroup, bo spółka go praktycznie nie posiadała. Nieruchomości były przez nią dzierżawione, a samochody i sprzęt informatyczny leasingowane.

Niektórzy widzą światełko w tunelu – podsumowuje jeden z wierzycieli STGroup. ­ Bankrut ma bowiem dłużników, którzy są mu winni niemal 7 mln złotych. Nie liczyłbym jednak na zwrot tych należności. Pieniądze bowiem powinni oddać panowie Lampka i Osowiecki, którzy kupili kiedyś udziały w STG Capital. Nie zapłacili jednak za nie, bo gdy okazało się, że firma stoi na skraju bankructwa, ich żony stwierdziły, że nie wiedziały o transakcji i odwołały ją.

Syndyk twierdzi jednak, że pieniądze dałoby się wywalczyć. Pod warunkiem oczywiście, że znajdą się dłużnicy.

Historia bez morału

Historię STGroup prasa porównywała z aferą w amerykańskim Enronie. Wydaje się, że to dziennikarska przesada nie tylko ze względu na zdecydowanie mniejszą skalę zadłużenia firmy. W sprawie jest bowiem sporo niewiadomych. Podstawowe pytanie brzmi: kto na tym zyskał? Czy we Wrocławiu przekroczono wąską granicę między fatalnym zarządzaniem a działaniem na szkodę firmy, z pewnością wyjaśni prokuratura i KPWiG.

Przedstawiciele branży nieoficjalnie o 'aferze’ mówią sporo. Jako główna przyczyna kłopotów STGroup najczęściej wymieniana jest zwyczajna chciwość zarządu. Zgodnie z niepotwierdzonymi informacjami główni akcjonariusze spółki na zakup akcji STGroup pożyczyli pieniądze od STG Capital, która zaciągnęła na tę transakcję kredyt. – Gdy cena walorów skoczyła (w ciągu pierwszych miesięcy niemal o 40 proc. – przyp. red.) i przyszedł czas zwrotu gotówki, nikt się do tego nie kwapił. Później w sprawozdaniach finansowych trzeba było jakoś te długi ukrywać. Udawało się to tylko do czasu. Prędzej czy później musiały zostać wykryte. To oczywiście tylko jedna z hipotez, jednak najbardziej prawdopodobna – twierdzą przedstawiciele branży.

Z ostatecznym osądzeniem sprawy musimy zaczekać na decyzję prokuratury.