Wyświetlacze OLED w błyskawicznym tempie zdobywają rynek. Wprawdzie oferta nie jest jeszcze zbyt szeroka, ale już za parę miesięcy sklepowe półki będą się po prostu uginać pod ciężarem nowych produktów. Oczywiście uginać tylko w przenośni, gdyż poza wysoką jakością obrazu w rozdzielczości 4K to właśnie znikomy ciężar jest główną zaletą tych urządzeń. Ceny matryc OLED wprawdzie nadal są dużo wyższe niż ceny LCD o analogicznych rozmiarach, jednak znacznie niższe zużycie energii w technologii OLED-ów nowej generacji powoduje, że po niespełna dwóch latach eksploatacji suma ceny monitora i kosztów energii jest niemal taka sama w obu przypadkach. Producenci twierdzą, że dzięki zwiększeniu skali produkcji najdalej pod koniec roku ceny monitorów OLED będą różnić się od LCD najwyżej o 30 proc. …

No cóż, kilka lat temu powyższe zdania mogłyby brzmieć wiarygodnie. Dzisiaj nie. Rzeczywistość dość brutalnie zweryfikowała jednak oczekiwania producentów. Pierwsze sygnały, że ekrany OLED lada chwila pojawią się w powszechnej sprzedaży dotarły do nas jeszcze pod koniec poprzedniej dekady. Później okazało się, że szereg patentów technologicznych związanych z organicznymi „ledami” wygaśnie w 2014 r. i dopiero wtedy – ale już na pewno! – nastąpi wysyp ekranów nowej generacji. Wypadało zatem po prostu czekać, bo ewolucja zmierzająca do OLED wydawała się czymś naturalnym.

Tymczasem rok 2014 minął, potem jeszcze dwa kolejne lata, a o nowych wyświetlaczach słyszy się coraz mniej. W tym okresie producenci wciąż inwestowali w modernizację ekranów LCD, ale nowe modele były oczywiście coraz droższe, więc nie cieszyły się wzięciem. A ponieważ mniejsza od oczekiwanej sprzedaż nie przynosi zwrotu z inwestycji, nie ma pieniędzy na tworzenie całkiem nowych modeli. Przy czym wzrost cen monitorów jest szczególnie dotkliwie odczuwalny w Polsce, ze względu na słaby kurs naszej waluty. W efekcie trudno dziś kupić za 600 zł 24-calowy monitor, który dwa lata temu kosztował niewiele ponad… 400 zł.

 

24 cale do lamusa?

W zeszłym roku nie odnotowaliśmy zmian, jakich można było się spodziewać choćby w związku z wysypem nowości. Użytkownicy najczęściej zadowalali się ekranami o rozdzielczości HD, zaś najpopularniejszy rozmiar wynosił 22 cale, czyli tyle samo co trzy, a może nawet cztery lata temu. Klienci chcą kupować jak najtaniej. Wiele wskazuje na to, że przekątna o takiej właśnie długości nie stanie się w najbliższym czasie standardem.

Różnice w cenach monitorów o stosunkowo dużych przekątnych są coraz mniejsze, dlatego niewykluczone, że triumfy zaczną święcić ekrany 27-calowe, którymi szczególnie będą zainteresowani użytkownicy domowi – twierdzi Karolina Jonko, Product Manager w polskim przedstawicielstwie Asusa.

W przypadku typowych zastosowań instytucjonalnych monitory o dużych przekątnych raczej nie mają racji bytu z całkiem trywialnych przyczyn. Po prostu na firmowych biurkach monitory 27- czy 30-calowe zajmują zbyt dużo miejsca. To może znacząco ograniczyć i tak niewielką przestrzeń do pracy, z jakiej obecnie najczęściej korzystają pracownicy korporacji.

 

Dlatego trendem w tym segmencie rynku nadal będą monitory 22-, 24-calowe. Natomiast większe modele desktopowe, o przekątnej długości 27, 30 cali, to produkty znacznie bardziej popularne np. w energetyce, inżynierii czy grafice – twierdzi Mariusz Orzechowski, dyrektor przedstawicielstwa NEC Display Solutions Europe.

Co ciekawe, 24 cale mogą tracić na popularności z jeszcze jednego powodu. Przykładowo iiyama zamierza zwiększać zainteresowanie klientów modelami o przekątnych poniżej 21 cali, zwłaszcza jeśli chodzi o monitory wyposażone w funkcje dotykowe, bardzo popularne w magazynach, fabrykach czy centrach logistycznych. I choć z pewnością stosowanie małych monitorów w niektórych przypadkach jest uzasadnione, to część graczy rynkowych podkreśla, że do typowej pracy biurowej potrzebne są jednak ekrany o przekątnych nie mniejszych niż 24 cale.

Szeroko rozumiana ergonomia i komfort pracy, a szczególnie poprawa efektywności, powinna skłonić rynek do traktowania 24-calowych monitorów jako biurowy standard – przekonuje Paweł Waszniewski, Product Manager Eizo w Alstorze.

 

Biznes – więcej dotyku

Ekrany dotykowe istnieją na rynku już od dłuższego czasu, ale zdania na temat tych rozwiązań są podzielone. Oczywiście nie dotyczy to sytuacji, w których trudno się obyć bez dotykowego monitora. Są wręcz niezbędne w przypadku stanowisk z pulpitami operatorskimi, infokiosków, systemów kolejkowych czy w instalacjach Digital Signage, które bazują na mniejszych wyświetlaczach.

Co ważne, dotykowe modele zupełnie nie sprawdziły się w typowym środowisku biurowym. A jednak ich oferta rośnie, niczym grzyby pod deszczu. iiyama jeszcze w 2011 r. miała raptem trzy ekrany dotykowe w jednej technologii. Obecnie w portfolio producenta znajduje się ponad 40 modeli. Również inni dostawcy zwiększają ofertę modeli dotykowych.

– Zauważamy coraz większe zainteresowanie ekranami z funkcją dotyku, przede wszystkim w takich segmentach jak commercial czy edukacja. O popularności rozwiązań świadczy również rosnąca liczba firm produkujących nakładki dotykowe – mówi Karolina Jonko-Małecka.

Będzie drożej?

Od czasu, gdy ceny monitorów zaczęły rosnąć, popyt spada. Rok temu prawdopodobnie sprzedano nieco więcej LCD niż w 2015 r., ale trudno powiedzieć, czy proces spadków został na dobre zatrzymany czy tylko wstrzymany. Wyniki pierwszych miesięcy 2017 r. nie nastrajają optymistycznie. Zdaniem niektórych producentów w styczniu i lutym na rynku odnotowano co najmniej 20-proc. spadek w porównaniu z dwoma pierwszymi miesiącami 2016 r. i nie był to bynajmniej efekt pełnych magazynów, jak w przypadku komputerów. Jeśli ceny dalej będą rosły – a na to się zanosi co najmniej w pierwszym półroczu – to dostawcy nie będą mieli powodów do zadowolenia. Proces wytworzenia matrycy wydaje się być już na takim etapie, że trudno o nowości umożliwiające redukcję kosztów produkcji paneli.

 

Dla gamerów i zawodowców

Jeśli przyjrzeć się bliżej wynikom sprzedaży monitorów za ubiegły rok, zobaczymy wyraźnie, że dobre rezultaty zawdzięczamy gigantycznym wzrostom popytu na wyświetlacze dla graczy. Według danych Contextu 2016 r. sprzedaż monitorów z grupy gamingowej wzrosła o ponad 160 proc.

Trzeba jednak zaznaczyć, że jako gamingowe traktowane są również niektóre konstrukcje o słabszych parametrach, którymi prawdziwi gracze z pewnością się nie interesują – podkreśla Michał Senkowski, Business Unit Manager z polskiego przedstawicielstwa Acera.

Producenci zauważyli, że hasło „gaming” przyciąga klientów, i oznaczają w ten sposób ekrany, które tylko nieznacznie różnią się od typowych. Określenie „gaming” stało się hasłem reklamowym. Wystarczy stworzyć pewien pozór przynależności sprzętu do tej klasy, dodać do monitora np. gameclass, czyli włączenie na pulpicie minutnika lub celownika, i… już mamy monitor gamingowy.

W rezultacie nie sposób określić, o ile wzrosła sprzedaż monitorów dla prawdziwych entuzjastów elektronicznej rozrywki, a o ile tych, które gamingowymi są jedynie z nazwy. Jednak producenci specjalizujący się w dostarczaniu rasowego sprzętu dla graczy twierdzą najczęściej, że ich realny udział wzrósł z 3–4 do 7–8 proc.

W przypadku sprzętu gamignowego można mówić o nieustannych zmianach. Najlepszy przykład – odświeżanie. Jeszcze na początku zeszłego roku w najlepszych modelach wartość tego parametru wynosiła 144 Hz. Później hitem sprzedaży Asusa – jednego z największych dostawców w segmencie gamingowym – stał się model ROG PG248Q z odświeżaniem 180 Hz. Ale to nie koniec. BenQ na gwiazdkę wypuściło model XL2540 – 25-calowy monitor z odświeżaniem 240 Hz i funkcją Dynamic Accuray, która wyraźnie poprawia ostrość dynamicznego obrazu.

– Niedługo będziemy dysponowali dwoma kolejnymi konstrukcjami tego typu – zapowiada Jurand Gołębiowski, Product Marketing Manager wBenQ Europe.

Natomiast w segmencie monitorów do zastosowań profesjonalnych w ostatnim czasie nie pojawiły się na rynku konstrukcje z nowatorskimi rozwiązaniami. Bardzo mocne w tym sektorze Eizo wprowadza raczej jedynie kolejne korekty funkcji związanych z ochroną oczu i poprawą ergonomii. Producent nieustannie prowadzi też intensywne badania, których wyniki wpływają np. na ustawienia funkcji EcoView.

Trudno spodziewać się, by monitory desktopowe UHD szybko stały się standardem. Owszem, ich zakup ma sens w przypadku zastosowań profesjonalnych, jeśli istotna jest wysoka rozdzielczość i analiza dużej liczby szczegółów, co dotyczy zwłaszcza monitorów o wymiarach od 27 cali wzwyż. Natomiast w środowisku biurowym rozdzielczość UHD nie poprawia ergonomii pracy. Przy mniejszych przekątnych czcionka wyświetlana na ekranie jest po prostu za mała. Na upowszechnienie porządnego skalowania obrazu trzeba jeszcze poczekać.