Pierwsze wrażenie: CeBIT nie jest może tak ogromny jak kilka lat temu, ale wciąż jest wielki. Kilka tysięcy wystawców z kilkudziesięciu krajów oraz kilkaset tysięcy gości w ciągu 5 dni – te liczby mówią za siebie. Dzięki swojej skali CeBIT nie tylko trwa, ale ma się całkiem dobrze. Jeśli setki azjatyckich firm, które chcą zawojować Europę, mają wybrać jedno miejsce i czas, aby pokazać się na Starym Kontynencie, z pewnością będzie to Hanower na początku marca. Sceptycy mówią, że to już nie to co w połowie lat 90. XX wieku, gdy CeBIT odwiedzało ponad 700 tysięcy gości. Ale trzeba jasno powiedzieć – w tamtych czasach dużą część tej liczby stanowiły osoby kupujące bilet, aby zobaczyć najnowsze produkty, także typowo konsumenckie i lifestyle’owe. Teraz takie osoby stanowią margines odwiedzających. Prawie 90 proc. gości to profesjonaliści przyjeżdżający na targi z powodów biznesowych. Doceniają to wystawcy, dla których jakość kontaktów targowych jest znacznie ważniejsza od ich liczby.

Mało życia w „CeBIT life”
Druga myśl: po co CeBIT-owi podział na cztery części? Doprawdy nie wiem. CeBIT life – gdzieś na uboczu targowego gwaru oczywiście znaleźli się zapaleńcy grający na udostępnionych przez sponsorów maszynach i inni, obserwujący ich zmagania na wielkich ścianach wideo… ale więcej fanów gier było na katowickim Intel Extreme Masters w styczniu bieżącego roku. A europejskie premiery elektronicznych gadżetów oraz nowych modeli smartphone’ów czy tabletów to domena berlińskich targów IFA czy barcelońskiego kongresu Mobile World. CeBIT lab, czyli od pomysłu do przemysłu, oraz CeBIT gov, poświęcony rozwiązaniom dla sektora publicznego, same w sobie nie były złe, ale mam wrażenie, że funkcjonowały gdzieś na uboczu głównego nurtu targów, którym zdecydowanie był CeBIT pro.

Wystawa dla profesjonalistów
No właśnie, CeBIT pro – to jest to! Targi dla profesjonalistów dające kompleksowy przegląd rozwiązań, trendów i aktualnej oferty rynkowej. Rozwiązania i infrastruktura IT dla biznesu, bezpieczeństwo, sieci i komunikacja, sprzęt, multimedia i rozwiązania mobilne… Setki dostawców i kilka hal, z których każda z łatwością mogłaby pomieścić największe polskie targi branżowe. Z jednej strony znani od lat światowi potentaci IT (warto wspomnieć o imponujących stoiskach IBM, SAP i Microsoft oraz znaczącym udziale Fujitsu, mającego kilka stoisk w poszczególnych halach tematycznych). Z drugiej strony marki od lat uznane i silne jedynie w swoich segmentach rynkowych. Nie brakowało także wschodzących gwiazd branży IT. Dla mnie największym zaskoczeniem był rozmach i skala obecności firmy Rittal, o której zapewne wielu czytelników CRN Polska nawet nie słyszało (ja do CeBIT-u również), a zapewne usłyszymy o niej jeszcze nie raz. I do tego setki nieznanych w Europie firm ze strefy Shenzen czy Tajwanu, wśród których być może kryją się następcy Huawei czy ZTE. Przy małych, większych i olbrzymich stoiskach wciąż odbywają się tysiące spotkań biznesowych, spotykają się partnerzy, aby omówić współpracę, ale także firmy szukają partnerów, dostawców, klientów i nawiązują kontakty. Gołym okiem widać, że to jest główna część CeBIT-u, że tu jest największy ruch i najwięcej się dzieje.

Polska? Szału nie było
Pisząc o Cebicie, nie sposób pominąć tego, że w 2013 roku krajem partnerskim targów była Polska. I nie ulega wątpliwości, że było to bardzo widoczne, nie tylko w halach, gdzie wystawiło się łącznie ponad 200 polskich firm. W katalogach targowych, mapach hal, w materiałach i na terenie targów nazwa „Poland” rzucała się w oczy. Na ile było warto? Tutaj można już mieć wątpliwości, bo stoiska narodowe nie były zbyt oblegane. Żeby było jasne – nie dotyczy to jedynie Polski, pustawo było nie tylko na stoiskach narodowych takich krajów jak Brazylia, Grecja czy Słowenia, ale także Rosji, a nawet Chin. Stoisko Polski na tym tle wyglądało i tak całkiem nieźle. Na CeBIT przyjeżdża się jednak szukać konkretnych okazji biznesowych, a nie dyskutować o potencjale tego czy innego kraju. Dlatego komunikaty prasowe typu „oferta Polski wzbudzała uwagę polityków i wysokich urzędników europejskich” traktuję z dystansem. Raczej wierzę w inicjatywę i energię ponad 200 polskich firm oraz przedsiębiorców, którzy wykorzystując większe zainteresowanie mediów Polską jako krajem partnerskim tegorocznego CeBIT-u (a o tym w mediach niemieckich było głośniej niż w polskich), pojechali do Hanoweru robić interesy, nawiązywać relacje i pokazać swoją ofertę. Przez ich przeważnie niewielkie stoiska przewijało się sporo osób, a kilka firm, z których przedstawicielami rozmawiałem, zgodnie deklarowało, że udział w Cebicie pozwoli im na rozwój biznesu. I to niekoniecznie w Niemczech, bo większość nawiązanych kontaktów dotyczyło firm z innych krajów, w tym spoza Europy.

Chcesz WiFi? To płać!

Na koniec nie mogę powstrzymać się od złośliwości pod adresem organizatora CeBIT-u. Otóż na targach, które przekonują nas, że żyjemy w świecie mobilności i rozwiązań zdalnego dostępu, ogólnodostępne WiFi kosztuje 9 euro za godzinę. A jeśli godzina nie starcza, za 50 euro można wykupić dostęp na 10 godzin. 99 proc. obecnych na Cebicie Niemców ma pakiety internetowe w swoich urządzeniach mobilnych i WiFi nie potrzebuje. Nie przychodzi mi do głowy żadna inna przyczyna takiej kalkulacji ceny WiFi niż pogoń za zyskiem i chęć złupienia wszystkich obcokrajowców, którzy przyjechali na CeBIT. Zapewne nie takiej gościnności spodziewają się, widząc nad każdym wejściem w wielu językach napis „Willkomen”.
Gdyby ktoś mnie spytał dziś, po dziesiątkach rozmów z wystawcami i z gośćmi CeBIT-u 2013, czy warto jechać na CeBIT 2014, odpowiem bez wahania: to zależy, czego oczekujesz od targów branży IT. Jeśli chcesz zobaczyć nowinki technologiczne i elektroniczne gadżety – nie jedź, szkoda czasu, a i koszt będzie spory. Ale jeśli chcesz poszerzyć swój biznes, podtrzymać relacje, nawiązać nowe kontakty, zobaczyć, czym żyje i dokąd zmierza branża IT – moim zdaniem warto (pamiętaj tylko o wykupieniu u swojego operatora pakietu danych w roamingu). Do zobaczenia w Hanowerze w marcu 2014.