Liczba aplikacji dostępnych w chmurze zwiększa się wykładniczo. SaaS funkcjonuje od co najmniej 15 lat, chociaż początkowo nie cieszył się dużym zainteresowaniem, bo szerokopasmowy Internet nie był wystarczająco dostępny. Prawdziwa dyskusja na ten temat zaczęła się dopiero po uruchomieniu przez Google – w połowie ubiegłej dekady – internetowych aplikacji. Okazało się wówczas, że przez Internet można korzystać z edytora tekstu, arkusza kalkulacyjnego, kalendarza itd. Równolegle praktycznie wszyscy producenci oprogramowania zaczęli szukać dla siebie „miejsca” w chmurze.

Korzyści dla użytkowników płynące z aplikacji w chmurze są oczywiste. Powszechnie przyjętą formą rozliczania się za korzystanie z oprogramowania SaaS jest miesięczny abonament. Jednak część usługodawców proponuje dodatkowy rabat w zamian za zapłatę z góry za dłuższy okres. Wiele programów oferowanych jest bezpłatnie, a z części komercyjnych aplikacji można korzystać za darmo przez pewien czas (z reguły przez miesiąc).

 

 
Koszt zakupu to nie wszystko

Aby porównać koszt aplikacji w modelu SaaS z klasycznymi (o podobnej funkcjonalności), trzeba założyć, że będą one użytkowane przez podobny okres – najczęściej dwa albo trzy lata. I tu pojawia się niespodzianka. Otóż przemnożenie wysokości miesięcznego abonamentu przez liczbę miesięcy najczęściej wychodzi na korzyść… klasycznego oprogramowania. Dlaczego zatem traci ono na popularności?

Porównywanie takich kosztów nie powinno sprowadzać się tylko do zestawienia cen zakupu. Nabycie klasycznych licencji wiąże się przecież także z wydatkami na instalację (także sprzętu) i często opłacenie pracy informatyków oraz późniejszego wsparcia technicznego. W modelu SaaS to wszystko jest wliczone w cenę. Poza tym analitycy i producenci oprogramowania szacują, że ciągły spadek cen infrastruktury IT dostępnej w chmurze może wpłynąć na obniżenie kosztów oprogramowania SaaS, a tym samym doprowadzić do całkowitego zrównania cen.

 

Kolejnym argumentem przemawiającym za oprogramowaniem SaaS jest czas wdrożenia, a właściwie… jego brak. Z usługi z reguły można korzystać natychmiast i – jak już wspomnieliśmy – najczęściej przez miesiąc bezpłatnie. W tym próbnym okresie można rozpocząć produkcyjne stosowanie oprogramowania i kontynuować je – z zachowaniem wszystkich dotychczasowych danych – gdy użytkownik zdecyduje się wnieść opłatę.

Oczywiście omawiane rozwiązanie ma też wady. Najważniejszą jest trudność rezygnacji z takiej usługi po pewnym czasie. Rzecz jasna wszystko zależy od jej rodzaju, ale szybkie przeniesienie danych od jednego usługodawcy do drugiego, konkurencyjnego, jest dziś niemożliwe. Nie ma większego problemu, gdy w chmurze były przechowywane tylko dokumenty, ale jeśli firma korzystała z pełnej obsługi księgowej, pozostaje tylko wygenerowanie PDF-ów ze wszystkich dokumentów. Po prostu żaden z usługodawców nie ułatwi pobrania danych w formacie, który nadaje się do użycia w konkurencyjnej usłudze lub oprogramowaniu zainstalowanym bezpośrednio na komputerze klienta.

Drugą, często wspominaną wadą jest brak pewności co do bezpieczeństwa danych wysyłanych do chmury. Powszechnie wiadomo, że europejskie i polskie prawo zabrania przechowywania wrażliwych danych (w tym osobowych) na serwerach poza Unią Europejską. Decydując się na korzystanie z usługi w chmurze, zawsze należy sprawdzić lokalizację centrum danych. Usługodawcy są świadomi tych ograniczeń i nie ukrywają tych faktów, co miało miejsce jeszcze parę lat temu. Serwery polskich usługodawców najczęściej znajdują się w polskich centrach danych.

Czy dane są u takiego dostawcy usług bezpieczne? Cóż, wszystko opiera się na zaufaniu. W dzisiejszych czasach, gdy informacje o wyciekach informacji rozchodzą się w tempie błyskawicy, usługodawcy wiedzą, że jeden fałszywy ruch z ich strony oznaczałby praktycznie zamknięcie biznesu, ze względu na utratę reputacji. Dlatego w ramach polityki bezpieczeństwa wprowadzają zasady dostępu pracowników do danych klientów i ściśle ich przestrzegają.

Marta Przewłocka

wiceprezes zarządu Power Media, operatora usługi iFirma.pl

Wszyscy dostawcy oprogramowania w modelu Software-as-a-Service w szczególny sposób dbają o przechowywane w nim dane. Jest to związane m.in. z kwestiami wizerunkowymi. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że z powodu niewłaściwych procedur moglibyśmy doprowadzić do wycieku danych, bo stracilibyśmy zaufanie obecnych i przyszłych klientów. W naszym przypadku dostęp do wszystkich danych ma tylko trzech administratorów na 120 pracowników. Jeśli nasz klient potrzebuje pomocy konsultanta, która musiałaby wiązać się z koniecznością wejścia na konto użytkownika, to sam musi założyć mu dodatkowe konto i określić warunki tego dostępu.

 
Na chmurze można zarobić

Pierwsze lata bezpośredniej sprzedaży oprogramowania w modelu SaaS nie napawały resellerów optymizmem, ale jak się okazało – niesłusznie. Większość badań przeprowadzonych wśród klientów biznesowych dało podobne wyniki: nadal chcą oni być obsługiwani przez swoich resellerów, którzy znają ich środowisko, potrzeby biznesowe, a często także preferencje poszczególnych pracowników. To resellerzy wiedzą najlepiej, czy u swojego klienta będą mogli liczyć na akceptację nowego modelu pracy, czy nie. Oni też często definiują politykę ochrony danych i ich migracji.

 

Bezpośrednimi zakupami od usługodawców są zainteresowani najczęściej użytkownicy prywatni i osoby prowadzące działalność gospodarczą. Natomiast praktycznie wszyscy producenci oprogramowania w modelu Software as a Service przeznaczonego dla większych firm mają mniej lub bardziej zdefiniowane zasady współpracy z resellerami i preferują ten model sprzedaży.

Wszyscy dostawcy aplikacji SaaS udostępniają system poleceń, w ramach którego polecającemu wypłacana jest prowizja lub ma możliwość darmowego korzystania z usługi. Ale część dostawców usług uruchomiła już klasyczne programy partnerskie i ustanowiła lokalnych dystrybutorów licencji, u których można hurtowo i z rabatem kupić klucze aktywacyjne w celu samodzielnego uruchomienia usługi u klienta. I, co najważniejsze, resellerzy z reguły mogą liczyć na prowizję za każde odnowienie kontraktu. W najbardziej optymistycznym wariancie oznacza to stały przypływ gotówki, bez podejmowania jakichkolwiek działań sprzedażowych.

Nowe szanse biznesowe pojawiły się także dla mniejszych twórców aplikacji, którzy nie chcą uruchamiać całej infrastruktury sprzedażowej. Mogą skorzystać z tworzonych przez dostawców usług Infrastructure as a Service sklepów z aplikacjami. Na świecie najpopularniejszy jest Google Apps Marketplace, a w Polsce ostatnio swój Market aplikacji uruchomił Oktawave.

Dariusz Nawojczyk

CMO, Oktawave

Aplikacje dostępne w chmurze z pewnością na trwałe wpiszą się w biznesowy krajobraz funkcjonowania przedsiębiorstw. Ich wysoka dostępność gwarantowana przez usługodawcę, bezpieczeństwo danych zapewniane dzięki unikatowej architekturze węzłów storage’owych oraz bardzo korzystne formy rozliczania powodują, że z roku na rok będzie nimi zainteresowanych coraz więcej firm. Jest to także ogromna szansa dla resellerów i twórców oprogramowania. Ci pierwsi mogą zarabiać na marżach od odsprzedaży licencji lub w systemie poleceń. Dla nich najważniejszy jest fakt, że z reguły otrzymują wynagrodzenie wraz z każdym odnowieniem kontraktu. Programiści zaś zyskują dostęp do nowego modelu dystrybucji oprogramowania, nieograniczonego geograficznie i zapewniającego przerzucenie marketingu na operatora sklepu.