Jeszcze jest kilku niedowiarków, ale tym pytonem tygrysim udowadniamy im, że co jak co, ale na fest gada nas stać i zapewne nie jest to nasze ostatnie słowo! Niech dzieje się co chce w polityce, gospodarce czy życiu kulturalnym – my szukamy pytona. Wędkarze zwinęli wędki, postawili je w kącie i nerwowo wypatrują informacji: złapali tego gada czy nie. Podbieraki schną z bezczynności, a sadzaki napełniają się łzami z tęsknoty za choćby jakąś płotką. Tylko białe i czerwone robaki, które zwykle robią za przynętę, cieszą się odłożonym wyrokiem. Dla nich to bowiem forma swoistego ułaskawienia. Żadne sądy im niestraszne. Obawiają się tylko zniecierpliwienia pana wędkarza, który może impulsywnie zmienić Wisłę na inny akwen, a wtedy chwilowe ułaskawienie się skończy. Los robaka, czy on czerwony, czy biały, jest jednak nie do pozazdroszczenia.

Nie jest też do pozazdroszczenia los prezesa spółki Skarbu Państwa, zwłaszcza notowanej na GPW. Właśnie jednego z nich Rada Nadzorcza odwołała po 29 dniach urzędowania. W zasadzie mogła i nie jest to nic zdrożnego (sam jako przewodniczący Rady Nadzorczej zwalniałem członka zarządu po trzech miesiącach od jego powołania). Z tym że ten, o którym donosiły media 31 lipca, był siódmym (!) prezesem wspomnianej firmy w ciągu ostatnich 3 lat. I ta informacja autentycznie mną wstrząsnęła.

Pamiętając swój przypadek – a zwłaszcza to, ile musiałem tłumaczyć mediom, akcjonariuszom i rynkowi, dlaczego jako przewodniczący RN dopuściłem do takiej sytuacji, że po kwartale zwalniam dopiero co powołanego członka zarządu – już zacząłem współczuć wspomnianej radzie spodziewanych reperkusji… a tu cisza. Wszyscy nabrali wody w usta i udają pytona z Wisły – niby go gdzieś widziano, ale twardych dowodów nie ma.

Okazuje się, że prawo zmęczenia receptorów tu też ma zastosowanie. Wystarczy prezesa zmieniać dostatecznie często, aby po którejś zmianie nikogo to już nie interesowało. Nawet nadzór jakoś tak schował głowę, aby nie oberwać rykoszetem. A potem KNF czy zarząd warszawskiej GPW dziwi się, dlaczego na parkiecie tak słabo. Nie ma debiutów, nie ma kapitału, nie ma inwestorów, nie ma wzrostów. Można zacytować klasyka: „nie ma niczego”.

 

Ale szybka zmiana to tylko kwestia powierzchowna, w tym kontekście rodzi się bowiem głębsze pytanie: skoro to był siódmy prezes w ciągu ostatnich 3 lat, skoro został zatrudniony z kompletnie innej branży, a zwolniony po zaledwie 29 dniach, to po co był potrzebny? Firma wszak energię dostarcza nadal, nieprzerwanie, jak dostarczała wcześniej (o jakichś masowych wyłączeniach nikt nie melduje), inwestuje, a właściwie podejmuje inwestycje planowane i ustalane centralnie, sponsoruje stadion i halę sportową, opłaca w mediach ogłoszenia o własnym istnieniu (czyli wspiera pluralizm i narodowy charakter masowych środków komunikacji), wnosi swój wkład do Polskiej Fundacji Narodowej, promującej w najlepszy sposób, jaki potrafi wymyślić, naszą ojczyznę i jej dokonania na morzach, lądzie i powietrzu (nad powietrzem trzeba jeszcze popracować…) i robi to wszystko oraz wiele, wiele więcej, o czym nam prostaczkom nie wiedzieć – od 3 lat właściwie bez prezesa!

Co który przyjdzie, podpisze kontrakt, umowę o zakazie konkurencji, przemebluje gabinet, zamówi nowy samochód, ściągnie najbliższych współpracowników i swoich specjalistów, a tu bęc – trzeba się zwijać i iść pozarządzać gdzie indziej, gdzie potrzeby większe albo niezbyt umiejętnie wprowadzono „dobrą zmianę”. Zazdrościcie? Ja na taką robotę nawet za 1 mln rocznie się nie piszę. Ja wolę, jak mawiał mistrz i biskup Ignacy Krasicki: „na wolności kąsek byle jaki”.

Ciągle unikam odpowiedzi na pytanie, od czego jest ten prezes. Chcecie wiedzieć? Sięgnijcie do skeczu kabaretu Dudek o hydrauliku, kliencie i Jasiu na nauce u majstra z niezapomnianymi mistrzami sceny: Janem Kobuszewskim, Wiesławem Michnikowskim i Wiesławem Gołasem. Przecież ten prezes to taka skeczowa rura:

Jasiu – pyta ucznia mistrz – do czego jest dana rura?
A Jaś bez większego namysłu i z prostotą właściwą swojej osobowości odpowiada:
Ta rura, panie majster, jest… do niczego!

Oby prezesi byli mocniejsi od rur i nie pękali, nie tylko zresztą w spółkach Skarbu Państwa, bo te zawsze w razie problemów mogą sięgnąć do najgłębszych kieszeni, jakie istnieją w gospodarce – do kieszeni obywateli. To taki mój apel do prezesów na nadchodzący sezon 2018/2019, bo… łatwo nie będzie.