Malec zgubił się w dużym centrum handlowym. Życzliwe osoby zaprowadziły go do punktu obsługi klienta. Tam pracownica poinformowała przez radiowęzeł, że sześcioletni chłopiec czeka na rodziców. Niestety, jego opiekunowie jakoś nie kwapili się do odbioru zguby. „Nazywam się Marek Kowalski i mam 6 lat” – podpowiadał zdenerwowany chłopiec. Proszę podać w komunikacie jego nazwisko – sugerowali zgromadzeni wokół ludzie. Ale pani z supermarketu oznajmiła, że nie może tego zrobić ze względu na RODO.

Tego typu historie można mnożyć niemal w nieskończoność. W jednej ze szkół wymyślono, że zamiast imion i nazwisk w szkolnych dziennikach będzie się umieszczać pseudonimy uczniów („Gruby” do tablicy!). W kolejnej ktoś wpadł na pomysł, aby nazwiska zastąpić numerkami (Siadaj „Jedynka”, dostajesz jedynkę!). Niektórzy dyrektorzy placówek szkolnych rozważają rezygnację z apeli. Jednak to nic w porównaniu z listą wywieszoną w gabinecie lekarskim w Wohyniu, gdzie wśród oczekujących pacjentów znaleźli się: Jogi, Masa, Terminator, Izaura. Pomysłowe rejestratorki, żeby chronić dane badanych, nadały im pseudonimy.

Jedni śmieją się do rozpuku, inni rwą włosy z głowy, obmyślając, jak wykorzystać z trudem gromadzone przez lata dane teleadresowe klientów, żeby przypadkiem nie naruszyć dyrektywy. Ale są też tacy, którzy zacierają ręce, licząc zyski. Wśród beneficjentów nowego rozporządzenia znalazły się chociażby firmy szkoleniowe. Choć powiedzmy sobie szczerze – nie wszyscy edukatorzy stanęli na wysokości zadania.

Znajoma urzędniczka, biorąca udział w szkoleniu dotyczącym RODO, nie kryła swojego rozczarowania. O ile osoba prowadząca kurs posiadała wiedzę ogólną na temat samego rozporządzenia, o tyle kompletnie nie radziła sobie z konkretnymi pytaniami zadawanymi przez uczestników spotkania.

„Nie znam specyfiki pracy państwa urzędu, stąd trudno mi odnieść się do poszczególnych zdarzeń i przypadków” – rozkładała ręce bezradna prelegentka.

Odosobniony przypadek? Niekoniecznie. W portalach społecznościowych można spotkać wiele podobnych relacji.

Nie bez winy są też eurokraci, którzy nie po raz pierwszy wypuścili bubel prawny. O dziwo, nowe rozporządzenie spotkało się z ostrą krytyką ze strony naszych zachodnich sąsiadów, którzy mają znaczący wpływ na unijne decyzje.

„Nawet urzędy odpowiedzialne za ochronę danych nie potrafią zająć jednolitego stanowiska w niektórych sprawach. To skąd przedsiębiorcy mają wiedzieć, że postępują prawidłowo?” – pytała na łamach niemieckiego wydania CRN przedstawicielka Bitkomu, niemieckiego związku branży ICT.

RODO miało być poważnym rozporządzeniem, chroniącym dane osobowe obywateli UE. Na razie jest na najlepszej drodze, żeby dołączyć do listy największych unijnych absurdów, obok instrukcji obsługi kaloszy czy dmuchania balonów.