Ubuntu w wersji 16.04
pojawił się 21 kwietnia. To kolejna odsłona darmowego systemu wydawanego od 12
lat. Stoją za nim entuzjaści i firma Canonical, założona przez Marka
Shuttlewortha. Właściciel Canonical to południowoafrykański biznesmen, patron projektów
związanych z tzw. wolnym oprogramowaniem i jeden z pierwszych
kosmicznych turystów.

Ubuntu,
obok Minta, Fedory, Debiana i openSUSE, to jedna z najbardziej
rozpoznawalnych wersji systemu operacyjnego w linuksowej rodzinie.
I uznawana za najbardziej popularną. Oczywiście w ramach małej niszy,
bo tylko niespełna 2 proc. posiadaczy komputerów na świecie wybiera dziś
do codziennych zajęć systemy linuxowe. Apple, ze swoim OS X-em, też jest
w niszy, ale znacznie bardziej przestronnej niż ta należąca do Linuxa, bo
zajmuje 8 proc. komputerowego rynku. Resztę posiadł wszechobecny Windows.
Ale procenty, udziały i liczby nie są najważniejsze… I tu musimy
powiedzieć kilka słów o afrykańskiej filozofii.

Twórcy najbardziej
rozpowszechnionej, jak mówi się w tym środowisku,
„dystrybucji” Linuxa sięgnęli do systemu etycznego pochodzącego
z Czarnego Lądu nie przez przypadek. Chodziło o to, żeby filozoficzny
idealizm przenieść na poziom pracy nad podstawowym programem sterującym
komputerem. Cyberaktywiści Ubuntu powołują się na słowa legendy Afryki,
polityka Nelsona Mandeli, który w kontekście filozofii Ubuntu mówił, że
chodzi o współpracę między ludźmi mającą prowadzić do zrobienia czegoś
wartościowego razem. Jak natomiast tłumaczył arcybiskup anglikański Desmond
Tutu – osoba wyznająca te zasady powinna być otwarta na innych, nie bać
się przy tym, że współpracownicy mogą okazać się zdolniejsi. Zwolennik Ubuntu
jest silny i pewny siebie dzięki przekonaniu, że przynależy do większej
całości.

Jak programiści przekładają te etyczne założenia na
komputerową praktykę? Deklarują, że wolne oprogramowanie musi być darmowe,
podatne na modyfikacje i łatwe w rozpowszechnianiu. W Kodeksie
Postępowania Ubuntu jest sześć zasad. Po pierwsze: „bądź rozważny”, bo
„rezultaty Twojej pracy będą wykorzystywane przez innych, Ty sam również
będziesz zależny od czyjejś pracy. Każda decyzja, jaką podejmiesz, dotyczyć
będzie również innych osób, bierz zatem te konsekwencje pod uwagę”. Dalej:
„zachowaj szacunek”, „współpracuj”, „w przypadku nieporozumień zasięgaj
opinii innych”, „w przypadku wątpliwości poproś o pomoc”.
I ostatnia ciekawa rekomendacja to „…odchodź z wyobraźnią”, bo
„deweloperzy przychodzą i odchodzą i Ubuntu nie jest tu wyjątkiem”
(ubuntu.pl/manifest/).

Tak wygląda filozofia przełożona na teorię współpracy w
rozwijaniu komputerowego systemu operacyjnego. Szkoda, że w praktyce ta
oryginalna idea, towarzysząca udanemu systemowi, stanowi rynkowy margines…
Utrudnieniem w ekspansji, poza zastaną dominacją Microsoftu, jest na pewno
rozpączkowanie linuksowych dystrybucji. A tych istnieje kilkaset (co najmniej
około 400), co nie sprzyja budowie naprawdę rozpoznawalnej marki
i zdobywaniu szerokiego grona użytkowników, których dałoby się liczyć
w dwucyfrowych wartościach procentowych. Ale może taka „profesjonalizacja”
byłaby sprzeczna z ideą Ubuntu? I może piękne idee po prostu muszą
pozostać elitarne?

 

Autor jest
dziennikarzem Programu 3 Polskiego Radia (m.in. prowadzi audycję „Cyber Trójka”
oraz „Puls Trójki”).