Po pierwsze, ponaglany
komunikatami z App Store’u, zainstalowałem na swoim iPadzie najnowszą wersję
systemu operacyjnego iOS 6. Uległem, naiwny, myśląc, że nowe będzie lepsze.
Może i jest, ale zapewne w obszarze dla mnie niedostępnym i niewidocznym, bo w
sferze dostrzegalnej wymieniła mi się np. aplikacja „Mapy” ze starej, dobrej,
googlowej na nową, aktualnie propagowaną przez Apple’a, zrobioną na bazie map
firmy TomTom. Beznadzieja! Co najmniej dwa kroki wstecz prawie we wszystkich
funkcjonalnościach. Czy firma Apple nie zdawała sobie z tego sprawy? Czy
musiała czekać na opinie użytkowników i anonsy prasowe (w tym informację o
ujawnieniu na mapach TomTom’a tajnej bazy amerykańskiej na Tajwanie)?

Myślę,
że dla decydentów z Apple’a wszystko było to jasne od początku. Zatem dlaczego świadomie
zdecydowano się pogorszyć jakość dostarczanego produktu? Odpowiedź jest prosta:
Apple nie może i nie będzie wspierać produktu kogoś, kto jest jego największym
konkurentem w innych, bardziej kluczowych obszarach. A Google to jeden z dwóch
(o trzecim będzie później) wrogów Apple’a w świecie dostępu do Internetu i
technologii mobilnych. W tej sytuacji, gdy wspierany przez Google’a Android
stał się najpoważniejszym aktualnie konkurentem systemu operacyjnego Apple’a do
padów i smatrphone’ów, decyzja w sprawie Google Maps mogła być tylko jedna: rezygnujemy
z produktu konkurenta, nawet kosztem jakości jednej z dostarczanych aplikacji.

Drugim
przeciwnikiem jest oczywiście Samsung, największy na świecie producent smartphone’ów.
Dodatkowym problemem, który inni mają z Samsungiem, okazuje się pytanie, jak go
wyprzeć z roli dostawcy komponentów. Samsung na ten obszar postawił przed
bardzo wielu laty, zdobył przewagę nad konkurencją i to dziś zapewnia mu fory
we wszystkich innych dziedzinach. Bez samsungowych komponentów nie da się dziś
wyprodukować ani iPada czy iPhone’a Apple’a, ani smartphone’ów Nokii, HTC czy
Sony, ani notebooków Asusa czy Della. Z tego powodu samodzielność produktowa
Samsunga tak denerwuje menedżerów Apple’a, że są gotowi ścigać naruszenia jego
patentów (prawdziwe czy urojone) za każdą cenę i w każdym miejscu globu
ziemskiego. Są gotowi podkupować jego inżynierów odpowiedzialnych za kody
mikrochipów używanych do produkcji iPadów i iPhone’ów, w tym procesora A6 –
serca najnowszego iPhone’a 5. A gra toczy się o coś więcej niż pieniądze. Toczy
się o rząd dusz miliardów użytkowników urządzeń mobilnych i przyszłość
rozwiązań technologicznych.

 

Do
tych, którym ten rząd dusz się marzy, wchodzi ponownie Microsoft – to ten
trzeci konkurent Apple’a, ostatnio trochę rozleniwiony i pogubiony, a dziś
próbujący powtórzyć manewr, który przyniósł mu spektakularny sukces w świecie
oprogramowania dla desktopów i notebooków. Zręczne posunięcie polega na tym,
aby na w miarę otwartej architekturze hardware’u dostarczanej przez maksymalnie
dużą liczbę konkurujących ze sobą producentów i „składaczy” urządzeń
dostępowych instalować software (oczywiście firmy Microsoft), który dzięki swojej
funkcjonalności i popularności – poprzez uwzględnienie jak najszerszego obszaru
zastosowań – jest niepisanym standardem dla większości użytkowników. Takim
standardem był Windows (od wersji 3.11 do wersji 7) i pakiet Office.

Zatem
mamy dziś i w najbliższej przyszłości będziemy mieć do czynienia, z grubsza
rzecz biorąc, z trzema strategiami rynkowymi. Odwieczną taktyką Apple’a
polegającą na obronie unikalności swoich produktów w zakresie rozwiązań zarówno sprzętowych, jak i
programowych oraz pełnej autonomiczności rozwiązań i aplikacji. Druga strategia
(nazwijmy ją dla ułatwienia Google-Samsung) bazuje na otwartości standardów
sprzętowych i softwarowych (nie na darmo Android swój model działania czerpie bezpośrednio
z filozofii Linuksa) i umożliwia maksymalizację popularności tanich rozwiązań
oraz zarabianie pieniędzy na aplikacjach, funkcjonalnościach i specjalizowanych
komponentach. Wreszcie taktyka trzecia, właściwa dla Microsoftu, otwarcia standardów
sprzętowych i ograniczenie standardu oprogramowania i aplikacji do jednego
dostawcy.

Która
strategia wygra? Na to pytanie odpowiedź jest niejednoznaczna, gdyż w
zależności od przyjętego kryterium oceny zwycięstwa – czy jest nim kasa,
popularność czy stopień penetracji rynku – możemy mieć różnych triumfatorów.
Strategia Apple’a daje szansę na zwycięstwo w kategorii „kasa”. Apple będzie
drogo sprzedawał swoje innowacyjne rozwiązania, nie martwiąc się o to, czy jest
największym na świecie producentem sprzętu. Co i raz będziemy czytać o
ograniczonej dostępności jego produktów oraz problemach z kooperantami (wszak
nic innego tak dobrze i wiarygodnie nie uzasadnia wysokiej ceny jak braki
produktowe). Taktyka druga daje szanse na zwycięstwo w kategorii „popularność”.
To dzięki niej za 2 – 3 lata podstawowym urządzeniem do korzystania z Internetu
i cloud computingu dla miliardów ludzi na świecie będzie smartphone kupiony za
relatywnie rozsądne pieniądze. Nawet jeśli nie będzie to rozwiązanie stojące na
szczycie drabiny nowinek technologicznych. Strategia trzecia chyba dziś jest
skazana na porażkę. Świat i producenci sprzętu nie chcieliby raczej, by powtórzyła
się historia z lat ubiegłych w dziedzinie desktopów i notebooków, kiedy wielu z
nich zostało doprowadzonych przez śmiertelną walkę konkurencyjną na skraj
przepaści, a sporo liże rany do dziś (np. HP czy Acer). Do sukcesu tej
strategii chyba przyczyniłoby się jedynie opanowanie przez Microsoft jakiejś
kluczowej funkcjonalności (np. elektronicznej portmonetki), której nie będzie
miał nikt inny, a której propagację i standaryzację wspomogą dostawcy z konkretnego
segmentu gospodarki (np. banki). Jak to ostatecznie będzie, zobaczymy. Wystarczy
tylko trochę jeszcze pożyć i nie dać się kryzysowi.

 

Autor od 1996 r. do
lutego 2012 pełnił funkcję Dyrektora Zarządzającego Tech Data Polska.