Oglądam kolarstwo od dawna, od czasów dzieciństwa, kiedy przez kraje socjalistyczne przejeżdżał rok w rok Wyścig Pokoju. Teraz na stałe w moim kalendarzu telewizyjnych transmisji są kolejno: Giro d’Italia, Tour de France, Tour de Pologne i Vuelta a España. I widziałem wiele wypadków. Od kraks, które są na prawie każdym etapie, po okropne wywrotki kończące się ciężkimi obrażeniami, a czasem nawet śmiercią. Do tych najgorszych dochodzi zwykle na zjazdach, kiedy kolarze mkną 90 100 km/h. W jakimś sensie śmierć Bjorga Lambrechta na trasie Tour de Pologne wydaje mi się najbardziej tragiczną. Może dlatego, że peleton jechał ok. 40 km/h, a do wypadku doszło w dość banalnym miejscu na prostej drodze. Nie było tam kamer telewizyjnych, ale znalazłem w internecie nagranie z telefonu, na którym widać, jak Lambrecht wypada nagle ze środka peletonu, niczym wystrzelony z procy. Według jednej z relacji opona jego roweru uślizgnęła się na odblasku w jezdni. Kolarz z impetem wypadł z drogi, uderzając w przepust – betonowy mostek łączący nad rowem drogę z posesją. Odniósł bardzo ciężkie obrażenia wewnętrzne, ucierpiało kilka organów i doszło do dużego krwotoku.

Świadkowie mówili, że wypadek nie wyglądał groźnie. Samo miejsce też nie sprawiało wrażenia szczególnie niebezpiecznego. Belgijski sportowiec musiał bardzo pechowo upaść. Podobno nie wyciągnął rąk do amortyzacji (co kolarze robią zwykle odruchowo) i być może do obrażeń przyczynił się sam rower – tak często bywa. Nie jest moją intencją oskarżanie, że dało się lepiej zadbać o jego bezpieczeństwo, bo pewno się nie dało. Oglądając wyścigi, wiem, że organizatorzy bardzo zwracają uwagę na to, żeby nie narażać zdrowia zawodników. Ale dały mi do myślenia słowa byłego polskiego kolarza Cezarego Zamany, który w rozmowie z Wirtualną Polską skomentował niedawny dramat. Zapytany o to, czy postęp technologiczny poprawia bezpieczeństwo zawodników, odpowiedział: „Jak na razie, to idziemy w odwrotnym kierunku. Stroje kolarzy są cieńsze, praktycznie »niewidzialne«. Chodzi oczywiście o aerodynamikę. Czy kiedyś naukowcy wymyślą coś na wzór zbroi na ciało, ochraniaczy? Nie wydaje mi się. Nie mam tak bogatej wyobraźni”.

A ja mam. I nawet wiem, że w laboratoriach powstają supermateriały o właściwościach przewyższających te, z których robi się stroje sportowe. Zresztą np. motocykliści już korzystają z „pancerzy” chroniących tułów i kręgosłup. Słowa Zamany – wypowiedziane przez człowieka, który ścigał się i odczuwał lęk przed konsekwencjami poważnej kraksy – mają wagę. Faktycznie kolarze jeżdżą dziś w niezwykle cienkich kombinezonach, które mają być jak najmniej odczuwalne. Tną się natychmiast przy okazji kontaktu z podłożem. Szosowcy mają gołe ramiona, łokcie, kolana, a lekki strój nie zabezpiecza przed niczym. Chroniona jest wyłącznie głowa. Tymczasem bardzo narażone są tułów i kończyny. Niedawno wskutek upadku na treningu właśnie takie poważne obrażenia odniósł Christopher Froome, jeden z najlepszych obecnie kolarzy na świecie.

Może tragiczna śmierć Bjorga Lambrechta powinna przynieść refleksję dotyczącą lepszego zabezpieczenia ciał zawodników? Może trzeba opracować stroje, które dadzą trochę ochrony, nawet kosztem sportowych osiągów – ale takie same dla wszystkich? Może mamy obowiązek w dramat 22-letniego Belga wsłuchać się także od tej strony?