Dlaczego więc waham się, aby równie pochlebnie wyrażać się o systemach IT w firmach, które są przecież jednym z najważniejszych wynalazków minionych kilku dekad? Czy nie wydaje wam się, że w ich przypadku coś poszło nie tak? Zacznijmy od niedawnych danych Capgemini, z których wynika, że 86 proc. (!) dużych firm nie jest w stanie przeprowadzić od A do Z ważnych projektów dotyczących cyfryzacji. Na przeszkodzie stoją problemy kompetencyjne, organizacyjne i techniczne. W efekcie już samo wyjście poza fazę testów i pilotażu stanowi nie lada wyzwanie, nierzadko kończąc się porażką. Nie lepiej radzą sobie małe i średnie firmy. Z badania przeprowadzonego na zlecenie Ricoha płynie wniosek, że 59 proc. „misiów” nie jest gotowych na cyfrową transformację.

To dość typowe, że kiedy w przeciętnej firmie zarząd ogłasza, iż niebawem ruszy wdrożenie takiego czy innego systemu IT, część pracowników wydaje z siebie mniejszy lub większy jęk rozpaczy. O nowych systemach, które miały „przyspieszyć i ułatwić pracę, a przy tym zoptymalizować koszty”, a które „spowolniły i utrudniły pracę, a przy tym zwiększyły związane z nią nakłady”, można by napisać wiele książek.

Przypominam sobie dyskusje z lat 90., kiedy to wydawało nam się, że różne ERP-y itp. sprawią, iż powoli zacznie zanikać potrzeba zatrudniania pracowników biurowych, zwłaszcza w kontekście niesamowicie szybkiego rozwoju mocy obliczeniowych ówczesnych komputerów i serwerów. Pracowałem wówczas w wydawnictwie Lupus, w którym pracowało ponad sto osób, obsługiwanych przez jedną osobę w dziale personalnym i jednego informatyka. Teraz pracuję w wydawnictwie, które zatrudnia 350 osób, z czego kilka w dziale HR i kolejnych kilka w dziale IT. I chociaż dysponujemy znacznie lepszym sprzętem i oprogramowaniem niż kiedyś Lupus, to każda ze wspomnianych osób zasuwa jak mały samochodzik – widzę to na co dzień. Powiedzcie mi więc, dlaczego nie jest łatwiej?