Jednak mój znajomy zadzwonił, że musi pilnie wylecieć do
Kijowa, więc ze spotkania nici. Za to miałem okazję poobserwować sobie graczy
reprezentacji Polski, którzy akurat byli tam zgrupowani przed meczem z Ukrainą.
Patrząc na ich stopień socjalizacji oraz relacje pomiędzy nimi a trenerem
wiedziałem, że na Stadionie Narodowym w piątek przegramy i to sromotnie.
Obserwowałem przypadkową zbieraninę jednakowo ubranych młodych ludzi, których
nic nie łączy poza strojem. Niby siedzieli razem, niektórzy pili kawę, ale oni
nie mieli sobie nic do powiedzenia! Byli w grupie oddzielnymi i samotnymi
elektronami. Ewidentnie z ich twarzy biło zmęczenie życiem, a nie radość tego,
że są wybrańcami, na których ciąży obowiązek i zaszczyt reprezentowania swojej
ojczyzny w sporcie, uchodzącym za najważniejszy ze wszystkich.

Do
tego Waldemar Fornalik siedzący z kilkoma ludźmi ze sztabu drużyny kompletnie
osobno, jakby w oddaleniu od swoich podopiecznych, odcięty od nich emocjonalnie.
Jeśli tak ma wyglądać zespół, któremu stawia się jakieś cele, to sorry, ale
należy zacząć od wymiany 100% składu i zatrudnienia psychologów i coach’ów,
których celem byłoby przestawienie psychiki graczy. Że to jest potrzebne,
udowodniła nam reprezentacja Ukrainy w dniu 22 marca. To oni wyszli na
zieloniutką murawę Stadionu Narodowego jako zmotywowany team, jako drużyna o
jednoznacznie określonym celu  i chęci do jego osiągnięcia.

W
lecie pisałem – w kontekście pierwszego meczu naszej drużyny narodowej pod
wodzą nowego trenera – jako o „bezradności wynikającej z zaskoczenia”. Przez
trzy kwartały nic się nie zmieniło, a jest coraz gorzej. I to nie z
umiejętnościami technicznymi, wydolnością fizyczną czy wiedzą taktyczną.
Przecież o tym nasi piłkarze przekonują nas co tydzień występami w swoich
klubach ligowych, głównie zagranicznych, gdzie zbierają pochlebne opinie. Zatem
dlaczego jedenastu gwiazdorów lig europejskich, wielu o wielomilionowej
wartości w euro, okazało się znacznie gorszymi od jedenastu graczy z ligi nie największej
przecież potęgi piłkarskiej Europy? Wszak z graczy Ukrainy, którzy wystąpili w
Warszawie, tylko Tymoszczuk gra na co dzień poza ojczyną, bo w Bundeslidze? Czy
to nie chodzi właśnie o zespół, o jego psychikę, o poczucie wspólnoty losów?
Nasze gwiazdy mają polskich kibiców 'w wielkim poważaniu’. Nie oni im
płacą (wszak na boiska ligowe kibice przychodzą głównie oglądać klubowiczów, a
nie reprezentantów), nie oni decydują o ich być lub nie być. To gazety, kibice
i kluby niemieckie, angielskie, czy francuskie decydują o pozycji na rynku
naszych reprezentantów, o ich dobrych lub kiepskich transferach, wreszcie o ich
pieniądzach. To gra za granicą, a nie tu jest dla nich istotna. Powiecie, że
jestem niesprawiedliwy w osądach. Może, ale w sporcie sprawiedliwości nie ma.
Od tego są sądy powszechne, bo od metody tzw. Sądów Bożych odeszliśmy gdzieś
pod koniec średniowiecza.

Czy
w naszej branży nie jest tak samo? Pisałem nie tak dawno o poszukiwaniach
następcy Lou Gerstnera i o szansach na jego znalezienie. To wszystko zamyka się
w jedno: w umiejętność budowy zespołu, właściwy dobór składu, mądre nim
kierowanie i liderowanie. Jakże wielu właścicieli i mocodawców swoje marzenia
przekłada nad realia, a zatrudnianie gwiazd czyni remedium na wszystkie inne
problemy. Przypominam – trener drużyny Ukraińskiej, Fomenko, był na swoje
aktualne stanowisko wzięty kilka miesięcy temu 'z łapanki’, po
gwałtownym i burzliwym odejściu swego poprzednika. Przypominam, że w jego drużynie
nie grały gwiazdy europejskiego futbolu, jak choćby okrzyknięty za gwiazdora
Euro 2012 Konopljanka. Że drużyna oparta była w swej podstawowej masie o graczy
dwóch-trzech najlepszych klubów ligi. Może to jest recepta. Nie szukać
szczęścia daleko, a kłopotów blisko. Nie odseparowywać się od swojego zespołu,
tylko być z nim 24 godziny na dobę, rozumieć ich i być dla nich prawdziwym
autorytetem. Wiedzieć o nich wszystko, jakimi są ludźmi, co ich motywuje, co
ich frustruje, a nie tylko to, czy mają lepszą nogę lewą, czy prawą. Jestem
przekonany, że trener Fomenko akurat tę lekcję przed meczem z Polską odrobił.
To było widać zwłaszcza przez pierwsze 15 minut tego meczu.

Pozostaje
nam tylko zanucić piosenkę z moich młodzieńczych kolonii i obozów: 'Daleka
jest droga do Rio, daleka jest droga do Rio…’. I jak w nią nie wierzyć?