Ponad cztery lata temu Samsung przegrał w sądzie dotyczącą naruszenia patentów sprawę z Apple’em. Internet wręcz eksplodował wtedy opiniami, że „to już koniec Samsunga” i po takiej klęsce koreańska firma się nie podniesie. Napisałem wówczas, że tak naprawdę cała ta sytuacja nic nie zmieni, a Samsung nadal będzie podążał swoją drogą do światowej dominacji. I wiecie co się stało? No właśnie – całkiem nic. Może poza tym, że Samsung ma już władzę nad światem i teraz jest bardzo zajęty walką o to, żeby ją utrzymać. W trakcie tej walki wpadł na minę, a historia wykorzystała okazję, żeby się powtórzyć.

Gdyby na serio przejmować się nagłówkami internetowych wiadomości, tytułami artykułów w prasie, notek blogowych czy wreszcie milionem memów, rysunków i klipów wyśmiewających i piętnujących Samsunga za wybuchające baterie w smartfonach Note7, należałoby przyjąć, że to koniec firmy i że po takiej klęsce koreański gigant już się nie podniesie. Moment – czy ja tego już gdzieś nie słyszałem? Słyszałem. I wiem, jak to się skończy.

Samsung poniósł poważne straty. Samo wycofanie z rynku ogromnej ilości telefonów rozprowadzonych już po centrach dystrybucyjnych i sklepach kosztowało krocie. A trzeba jeszcze do tego doliczyć utracone zyski ze sprzedaży, pieniądze wydane na kampanie marketingowe, które trafią w próżnię, a także koszty faktycznego sprawdzenia wszystkich wyprodukowanych już urządzeń… Uzyskana w ten sposób kwota zdecydowanie przekracza wyobrażenie przeciętnego klikacza linków. Te straty Samsung odczuje najmocniej – co gorsza, za miesiąc, trzy czy za pół roku wciąż będą dokuczać. Jednak jak bardzo bolesne by one były, nie są w stanie zagrozić stabilności firmy. To po prostu zupełnie nie ta skala.

Pewnie zauważyliście, że całkowicie pominąłem straty wizerunkowe, które wedle logiki powinny być tym, czego każdy potężny koncern boi się najbardziej. Przecież gdyby spytać kogokolwiek, dlaczego wybiera taką, a nie inną markę, na pewno odpowiedziałby, że kieruje się zaufaniem do niej, wynikającym czy to z własnych doświadczeń, czy opinii znajomych. Jeśli więc firma straci zaufanie użytkowników, straci klientów, a wraz z nimi dochody – i niechybnie upadnie.

Okazuje się jednak, że konsumenci są znacznie bardziej przyziemni, a ich opinie zdecydowanie trudniej zmienić, niż mogłoby się to wydawać. Jak wynika z doświadczenia, jeśli produkt oferuje coś, czego użytkownicy poszukują, żadne jednorazowe wpadki nie powstrzymają ich przed zakupem. Tak było, kiedy sąd prawomocnie orzekł, że Samsung kopiował pomysły Apple’a. Tak też było, gdy chwycony w określony sposób iPhone tracił zasięg i przerywał rozmowę. Tak jest nawet teraz, kiedy potężny koncern motoryzacyjny został przyłapany nie na jednorazowej wpadce, ale na regularnym, długotrwałym oszukiwaniu swoich klientów! I tak też będzie po wybuchowym debiucie Note7.

Jeszcze przez wiele lat konkurenci będą podczas swoich konferencji prasowych wzbudzać nerwowe chichoty i uśmiechy zażenowania, robiąc mniej lub bardziej zawoalowane aluzje do tego, że ich smartfony nie są może tak, hm… hmmm…, „bombowe” jak pewnych, hm… hmmm…, „pewnych innych firm”. Ale to wszystko. Dlatego, tak jak cztery lata temu, również teraz napiszę: o rany, nic się nie stało!

 

Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika CHIP.