Niedawno brałem udział w miłym spotkaniu towarzyskim, w gronie dawnych i mniej dawnych znajomych. Przy lampce wina wspominaliśmy minione wakacje, snuliśmy plany na sylwestra, rozmawialiśmy o pracy. Ale, jak to często w takich przypadkach bywa, konwersacja zeszła na temat dzieci, a konkretnie ich edukacji. „Program szkolny jest beznadziejny, zupełnie nieprzystosowany do realiów. Nie rozumiem, w jakim celu nasza Zosia uczy się odręcznego pisania. Przecież wystarczy, że będzie sprawnie posługiwać się klawiaturą” – żaliła się jedna z koleżanek.

Jej utyskiwania tym razem zbyłem milczeniem, ale jak się później dowiedziałem, podobnie jak ona myślą w postępowej Finlandii. Już trzy lata temu rząd tego kraju zapowiedział powolne wycofywanie ze szkół zajęć z pisania odręcznego, które zastąpi maszynopisanie. A skoro temat nie ogranicza się do luźnych pogawędek towarzyskich, chciałbym jednak wtrącić swoje trzy grosze.

Nie ma co ukrywać, że pisanie na klawiaturze staje się passé. To zajęcie dla babci i dziadka. Wnuki śmigają sprawnymi paluszkami po dotykowym ekranie, wybierając za pomocą ikonek ulubione rozrywki. Ci najsprytniejsi korzystają z komend głosowych bądź pomocy inteligentnego osobistego asystenta, takiego jak na przykład Siri. Dlatego niebawem może się okazać, że nauka maszynopisania to pomysł z gatunku banalnych. Przecież wystarczyłyby podstawowe lekcje abecadła, dzięki którym dzieciaki będą mogły przeczytać posty na Facebooku i menu w McDonaldzie. Czego chcieć więcej? Z listy przedmiotów szkolnych powinny ponadto jak najszybciej zniknąć również lekcje matematyki i geografii. Wszak nawet najtańszy smartfon jest wyposażony w kalkulator i mapy Google’a, które zaprowadzą nasze latorośle w dowolny zakątek globu.

Zosia, poruszająca się w świecie nowych technologii jak ryba w wodzie, za kilkanaście lat wejdzie w dorosłe życie. Jej rodzice wierzą, że będzie szczęśliwa i zajmie eksponowane stanowisko w dużej korporacji. Oby tak się stało. Jednak na świecie nie brakuje osobników szukających dziury w całym. Taki chociażby Simon Sinek, mówca motywacyjny i autor książek biznesowych, przyglądając się karierom millenialsów, dochodzi do ciekawych, nieco alarmujących wniosków. „Obserwuję niesamowitą grupę młodych, fantastycznych ludzi, którzy dostali złe rozdanie, nie z ich winy. Potem umieszczamy ich w korporacyjnym środowisku, które bardziej dba o krótkoterminowe zyski niż długoterminowe życie młodego człowieka. To nie pomaga im w nawiązywaniu relacji, nabywaniu umiejętności współpracy, sprostaniu wyzwaniom cyfrowego świata czy odnalezieniu równowagi wewnętrznej” – wylicza Simon Sinek.

Te słowa powinny przynajmniej część rodziców skłonić do głębszej refleksji. Tym bardziej że zbliżające się święta Bożego Narodzenia są doskonałą okazją, żeby porozmawiać o życiu i tych tzw. najważniejszych sprawach w rodzinnym gronie. Bez smartfonów.