Emocje, napięcie, ekscytacja. Cały czas słychać gwar. Co
kilka minut jakaś grupa zaczyna skandować hasła. W tym momencie, dosłownie
kilka metrów ode mnie, słyszę wrzask: „LU-MI-NO-SI-TY!”, a po chwili
następuje eksplozja braw i okrzyków, bo na wielkim ekranie przewróciło się
animowane ciało, tryskając przy tym krwią. Słowem: atmosfera jak na meczu
siatkówki albo koszykówki. I nic dziwnego, skoro e-sportowcy przygotowują
się do startów w turniejach tak jak uprawiający tradycyjne dyscypliny.
Poza ćwiczeniem strategii i zręczności mają treningi siłowe
i psychologiczne. W zasadzie są zawodowcami, gdyż wysiłek wkładany
w rywalizację to ich normalna praca zarobkowa. Zresztą całkiem niezła: IEM
2016 oferował pulę nagród w wysokości pół miliona dolarów.

Nieraz zajmowałem się
w radiowej „Cyber Trójce” grami, e-sportem i mistrzostwami, które
Intel zorganizował w Polsce trzeci rok z rzędu. I chciałem
zobaczyć to wszystko na własne oczy. Zaznaczę, że mam do technologii
i gier stosunek dwojaki. Fascynują mnie, przyglądam im się hobbystycznie
i zawodowo od mniej więcej początku lat 90. Z drugiej strony
niepokojący wydaje mi się człowiek nadmiernie skupiony na elektronicznych
urządzeniach i rzeczywistości, którą te maszyny generują. Podobnie mam
z grami. Bardzo ciekawi mnie zjawisko gry jako konstrukt społeczny,
rozrywkowy, nawet trochę filozoficzny. Lubię te komputerowe, choć gram
w nie rzadko. Stwarzanie świata w grze komputerowej jest równie
interesujące jak budowa świata literackiego. Ale znowu – do człowieka
głęboko zanurzonego w realia rozgrywki w komputerze podchodzę
z rezerwą.

Z takim właśnie
nastawieniem wchodziłem do katowickiego Spodka. Piszę o tym, żeby
zaznaczyć, że do e-sportu jestem odrobinę uprzedzony, ale łączę to
z zaciekawieniem laika-amatora. I po kilku godzinach wychodziłem
stamtąd z podobnymi, tylko pogłębionymi odczuciami. E-sport na Intel
Extreme Masters robi niezwykłe wrażenie. Sprawia to sam rozmach zawodów, aura
święta, traktowanie graczy jak wielkich gwiazd, duże zainteresowanie mediów,
dziesiątki tysięcy widzów i towarzysząca całości mnogość technologicznych
pokazów, budzących skojarzenia z targami motoryzacyjnymi. A dodatkowo
są tu barwni i frapujący cosplayerzy (choć należałoby raczej powiedzieć: cosplayerki,
bo wśród osób przebranych za postaci z gier widziałem chyba tylko same
kobiety).

Równocześnie miałem tam poczucie silnego oderwania od
realnego świata, trochę chyba zagubienia, pustki i jakiegoś rodzaju
smutku. To trudne do jasnego wytłumaczenia i może wynika z faktu, że
jestem jednak kimś z zewnątrz, spoza tego środowiska. Widziałem, że gracze
i widzowie są wręcz pochłonięci swoim zajęciem. Zadałem sobie pytanie: czy
w tym chodzi o coś poza czystą rozrywką? Czy za e-sportem stoi jakaś
bardziej uniwersalna wartość? Coś, co tej niszy nadałoby sens wykraczający poza
czerpanie krótkotrwałej przyjemności? Czy gry komputerowe – fascynujące,
emocjonujące, efektowne – powodują, że „po” jesteśmy lepsi, szczęśliwsi
albo mądrzejsi niż „przed”? Czy mamy poczucie, że dobrze wykorzystaliśmy czas?
To są pytania, które zadaję sobie w odniesieniu do wielu doświadczeń
z rzeczywistością komputerową, nie chodzi wyłącznie o gry. Boję się,
że elektroniczne urządzenia, telewizja, portale społecznościowe, gry
– w nadmiarze – dają nam tylko krótkotrwałe i złudne
poczucie satysfakcji, po której może nie zostaje nic cennego i istotnego.
Nawet jeśli wracamy do domu z głową pełną ekscytujących wspomnień.

 

Autor jest
dziennikarzem Programu 3 Polskiego Radia (m.in. prowadzi audycję „Cyber Trójka”
oraz „Puls Trójki”).