Wrzesień i październik to nie tylko wysyp grzybów w lasach, ale również konferencji technologicznych. Ich organizatorzy prześcigają się w pomysłach na to, jak przyciągnąć publikę, a tym samym zabłysnąć przed prezesem. W branży nowych technologii niepodzielnie rządzą Amerykanie, stąd większość polskich prelegentów, przygotowując swoje wystąpienia, czerpie garściami wzorce zza oceanu. Nie wszystkim wychodzi to na dobre.

Kilka lat temu zespół Trzeci Wymiar nagrał kawałek „Piętnastu 15 MC’s”, który idealnie obrazuje postawy wielu rodzimych mówców. Tekst tego utworu można sparafrazować jako „15 prelegentów chwyta za mikrofony, 15 prelegentów podobnych do siebie jak klony”. Choć zmieniają się logotypy, nazwy produktów i twarze rozmówców, doświadczam czegoś w rodzaju déjà vu. Wciąż wracają te same utarte schematy myślowe, korpomowa i do znudzenia powtarzane przykłady Ubera, Facebooka czy Airbnb. Owszem, zdarzają się wyjątki, jak chociażby show HPE na zorganizowanej przez AB Akademii Integracji w Gniewie, gdzie menedżerowie podeszli z humorem i dystansem zarówno do siebie, jak i zagadnienia, jakim jest budowa sieci bezprzewodowych dla biznesu.

I choć w pełni doceniam kunszt aktorski ekipy HPE, to nie udało im się zdominować popisów tzw. ewangelistów. Nie mam tutaj na myśli autorów czterech ksiąg, w których opisano życie i śmierć Jezusa, lecz ewangelistów cyfrowej ery. Ci ostatni obdarzeni zostali przez Boga wyjątkowym darem. Otóż potrafią mówić ze śmiertelną powagą oraz celebrą o rzeczach i zjawiskach powszechnie znanych, jak gdyby właśnie chcieli zakomunikować światu, że obalają teorię względności Einsteina. To bezcenny obrazek. Współcześni ewangeliści oznajmiają wszem i wobec, że przyszłość należy do chmury, cyfrowe dane przyrastają w lawinowym tempie, jesteśmy w trakcie wielkiej transformacji, zaś mobilne technologie zmieniają świat.

Nieodłącznym elementem każdej konferencji jest panel dyskusyjny, w trakcie którego zaproszeni przez producenta klienci wygłaszają hymny pochwalne na cześć używanych rozwiązań. Obserwując tego typu przedstawienia, dostrzegam pewną prawidłowość. Z chwilą, kiedy uczestnicy dyskusji zaczynają zasiadać w fotelach, zwalnia się niemal połowa krzeseł zajmowanych przez słuchaczy. Sama formuła dialogu z użytkownikami technologii jest nad wyraz cenna. Niestety, oznacza bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę dla organizatorów – niewielu potrafi temu wyzwaniu sprostać. Widziałem wiele tego typu paneli, ale w pamięci utkwił mi zaledwie jeden. Gościem EMC World 2016 był Jon Landau, producent filmowy, który ma na swoim koncie między innymi „Titanica” i „Avatara”. Landau opowiadał o wykorzystaniu technologii, a zwłaszcza pracy z cyfrowymi danymi podczas tworzenia „Avatara”. To była naprawdę pasjonująca dyskusja. Niestety, nad Wisłą trudno znaleźć drugiego Landaua…

Inna powszechnie stosowana przez prelegentów metoda polega na straszeniu. Od czasu, kiedy straszenie PIS-em stało się nudne, trzeba było znaleźć nowego straszaka. Teraz są to millenialsi. Dzieci transformacyjnego chaosu już wkrótce zaleją rynek pracy. Pracodawcy, bądźcie gotowi na ich inwazję. Wyrzućcie ze swoich biur komputery, faksy, telefony stacjonarne. Jeśli tego nie zrobicie, uczynią to okropni millenialsi. Strach się bać. Oczywiście do czasu jeszcze gorszego trendu…