Przypisane politykowi słowa, których nigdy nie wypowiedział. Fotomontowane zdjęcie pokazujące sytuację, która nie miała miejsca. Zmyślone finansowe wyliczenia. Takie publikacje w erze internetowej zaczęły być nazywane „fake news”. Co chwilę jakaś wiadomość, którą ekscytują się w mediach społecznościowych internauci, okazuje się „fejkiem”. Czasem, kiedy podobnych informacji jest wiele i mają wpływ na coś istotnego, podnosi się larum. Jak po listopadowych wyborach w USA. Okazało się wtedy, że Donaldowi Trumpowi (być może) pomogły wpisy i linki przesyłane za pośrednictwem Facebooka, które potem zidentyfikowano jako fałszywe. Na portal Marka Zuckerberga spadły oskarżenia o nieuczciwy wpływ na przebieg kampanii i wynik wyborów.

Facebook tłumaczył, że nie faworyzuje nieprawdziwych doniesień, a trudno jest w tak ogromnej fali postów zweryfikować każdy z nich. Niemniej stało się jasne, że dla dobra wizerunku serwisu nie można problemu zignorować.

Zebrali się najwięksi – m.in. Facebook, Google, Agence France Presse, Le Monde – i postanowili wymyślić narzędzie do walki z fałszywymi informacjami. Testują je teraz na gorąco w kampanii przed kwietniowymi wyborami prezydenta Francji. Użytkownicy portalu społecznościowego mogą zgłosić, że konkretny wpis jest nieprawdziwy. Wtedy Facebook, zapewne w przypadku większej liczby takich sygnałów, prześle informację do sprawdzenia swoimi partnerom medialnym. Jeśli co najmniej dwóch ją zakwestionuje, serwis oznaczy wpis jako „problematyczny”. Google uruchamia własne narzędzie o nazwie CrossCheck. Komunikat „crosscheck” słyszymy w samolocie, kiedy załoga pokładowa sprawdza nawzajem prawidłowość procedur przed startem. Tutaj też zaangażowane w inicjatywę redakcje krzyżowo zweryfikują doniesienie. W przyszłości w sprawdzanie „fake news” mają włączyć się Associated Press i ABC News.

Bez wątpienia problem dotyczący fałszywych informacji jest nabrzmiały. Przyczyniło się do tego ułatwienie dostępu do publikowania treści. W świecie medialnym zbudowanym ze stron internetowych, a zwłaszcza umeblowanym portalami społecznościowymi, każdy może napisać co chce. A to, czy informacja wywoła społecznościową albo nawet medialną falę, zależy od wielu czynników, niekoniecznie od tego, czy jest prawdziwa.

A teraz chwila szczerości: tak naprawdę często nie oczekujemy od informacji, żeby były prawdziwe. Chcemy, żeby pasowały nam do tego, co już wiemy. To jest oczywiście zły mechanizm i szkodliwy odruch. Ale jest – i to od bardzo dawna. Nie wytworzył się wraz z narodzinami Internetu ani Facebooka, ale ze względu na odwieczne prawo popytu i podaży.