Non stop docierają do nas informacje o wyciekach danych lub blokowaniu treści przez moderatorów Facebooka, YouTube’a czy Twittera. Tymczasem głośnym echem odbiła się historia Zofii Klepackiej. Windsurferka wywołała ogólnonarodową burzę krytyką wprowadzenia karty LGBT+ w Warszawie. Choć wpis sportsmenki na Facebooku poparło wielu Polaków, ludzie Zuckerberga go usunęli, naruszając przy okazji art. 54 ust. 2 Konstytucji RP.

Nie jest to pierwszy i ostatni tego typu przypadek. Niemniej Polacy próbujący walczyć o swoje prawa z Facebookiem muszą sądzić się z nim gdzieś na amerykańskiej pipidówie. Wprawdzie Ministerstwo Cyfryzacji zawarło z koncernem porozumienie ułatwiające weryfikację decyzji Facebooka, ale niewiele to zmienia, bo problem ma znacznie głębsze podłoże. Niedawno dziennikarze serwisu internetowego The Verge dotarli do byłych i obecnych pracowników firmy Cognizant, która świadczy dla Facebooka usługi w zakresie filtracji treści. Koncern Zuckerberga zleca tego typu zadania na zewnątrz, aby zwiększyć elastyczność działania, zapewnić moderację 24 godziny na dobę, a także oceniać posty w ponad pięćdziesięciu językach. Tyle, jeśli chodzi o oficjalną wersję. Ta nieoficjalna jest, jak to bywa, dużo mniej poprawna politycznie. Zacznijmy od tego, że moderatorzy zatrudnieni w USA na zlecenie firmy Cognizant zarabiają średnio 29 tys. dol. rocznie, średnia płaca w Facebooku zaś wynosi 240 tys. dol. A nie tylko zarobki różnią obie grupy pracowników. Elitarna kadra Facebooka spędza czas w przestronnym, nasłonecznionym kompleksie w Menlo Park, zaprojektowanym przez Franka Gehry’ego. Z kolei ludzie od czarnej roboty gnieżdżą się w niewielkim biurze Cognizant w Phoenix. Przeciętny moderator nie jest w stanie wytrzymać tutaj nawet roku. Ciasnota to tylko wierzchołek góry lodowej. Pracownik ma zaledwie 30 s na weryfikację każdego posta. W razie wątpliwości może liczyć na wsparcie ze strony przełożonego, ale to obniża tempo pracy. Należy zaznaczyć, że w Cognizant panują surowe zasady: przekraczanie limitów czasowych oraz podejmowanie błędnych decyzji (nie może być ich więcej niż 5 proc.) kończy się zwolnieniem.

Presja, a często także brak elementarnej wiedzy prowadzą do kuriozalnych wpadek, takich jak np. usunięcie z facebookowej strony teksańskiego dziennika fragmentów Deklaracji Niepodległości USA (sic!). Moderatorzy filtrujący wpisy fejsbukowiczów oprócz setek tysięcy banalnych wpisów znajdują filmiki epatujące przemocą, brutalne sceny seksu czy teorie wygłaszane przez wszelkiej maści oszołomów. Jeden z byłych pracowników Cognizant wyjawia dziennikarzowi The Verge, że słabsi psychicznie moderatorzy zaczynają w końcu wątpić w oczywiste fakty, takie jak zamach na WTC, Holocaust czy kulisty kształt naszej planety. Jakby tego było mało, u niektórych występują cechy zespołu stresu pourazowego.

W trakcie lektury tego świetnego, choć chwilami przygnębiającego artykułu pt. „The trauma floor” przypomniał mi się jeden ze slajdów, który niedawno do znudzenia był pokazywany podczas różnego rodzaju prezentacji branżowych. Obrazek przedstawia nazwy nowych graczy zmieniających reguły w nowym cyfrowym świecie. W tym towarzystwie nie mogło zabraknąć Facebooka – jako największej firmy medialnej, która nie tworzy treści. To prawda, ale czy jest to model zasługujący na afirmację?