Jako człowiek (na razie) myślący próbuję analizować i szukać przyczyn tego stanu rzeczy, bo trudno mi się zgodzić z przesłaniem, że w ostatnim czasie ludzie zgłupieli jakoś bardziej. Myślę wręcz, że procesy zachodzące w naszych mózgach są raczej niezmienne od tysiącleci i że człowiek niezależnie od epoki, w której żyje, wyznaje stałe hierarchie potrzeb i wartości oraz realizuje podobne wzorce zachowań. Zmienia się natomiast, wpływając  na postrzeganie otaczającej nas rzeczywistości, sposób komunikacji.

Przed laty uczono, że podstawowym modelem komunikacji jest układ: nadajnik – komunikat – środek przekazu – odbiornik. Ponieważ, jak mi się wydaje, odbiorniki i nadajniki, czyli ludzie uczestniczący w tym procesie, raczej są „wolnozmienni”, za całą postrzeganą zmianę musi odpowiadać albo komunikat, albo środek przekazu. Co zatem jest takiego negatywnego w dzisiejszych środkach przekazu, że komunikacja za ich pośrednictwem buduje negatywny obraz otaczającego nas świata? Myślę, że są to dwa czynniki: anonimowość wraz z idącym za nią brakiem odpowiedzialności za słowo oraz odwieczna skłonność człowieka do tego, aby czuć się lepiej w obliczu problemów innych, a wręcz czerpanie satysfakcji i przyjemności z upadków innych. Inaczej to wyglądało, gdy paliło się heretyków czy czarownice na stosie lub kamienowało przestępców, a inaczej wygląda to dziś, gdy przeciwnika prawdziwego czy tylko wyimaginowanego obrzuca się epitetami, wyzwiskami czy oskarżeniami.

Oczywiście skutki hejtu w dzisiejszym świecie nie są tak skrajne, jak bywały w historii, choć pewnie rodziny zaszczutych w Internecie nastolatków, którzy popełnili samobójstwo, mają na ten temat inne zdanie. Groźne są nie tyle skutki, ile zasięg oraz poziomy, na które hejt się wznosi. Oba te czynniki powodują, że nie ma dziś ludzi, których by hejt nie dosięgał, czy nie mógł dosięgnąć, i to w zmasowanej formie. To z kolei prowadzi do zjawiska upadku autorytetów. Bo skoro od najgorszych można zwymyślać bohatera, który wielokrotnie przelewał krew za ojczyznę, skoro w sposób poza wszelkimi standardami kultury można traktować osobę reprezentującą najwyższe wartości moralne i duchowe, jak np. papież, to co można powiedzieć o ludziach o bardziej ułomnych cechach charakteru?

Odrzucam przy tym ewentualne posądzenia o ochronę przed krytyką. Nie chodzi mi o pochwałę komunikacji w stylu „ale przecież trzy koła dobre”. Chodzi mi o chamstwo, barbarzyństwo i powszechny nihilizm, które zapanowało w naszym życiu w obszarze wymiany myśli, uwag, ocen i opinii. Chodzi mi o praktykę związaną ze stosowaniem zasady in dubio pro reo, w miejsce powszechnego dziś linczu słownego przed poznaniem sprawy i orzeczeniem winy.

Brak tej kultury odczuwamy wszyscy, nie tylko w Polsce. Czym innym niż triumfem populizmu są dzisiejsze kłopoty z elekcją 45. prezydenta USA, miotanie się polityków brytyjskich w obliczu skrajnie ryzykownej decyzji podjętej w powszechnym referendum, czy wreszcie konsekwencji demokratycznych, aczkolwiek opartych w dużej mierze na hejcie przeciwnika wyborów Wenezuelczyków bądź Brazylijczyków, którzy długo po epoce Luli i Cháveza będą dochodzić do rozumu?

Nie mam też nadziei, że jeden czy drugi apel w tej kwestii jest w stanie zmienić sytuację na lepsze. Ale z drugiej strony żal, że coś złego i niesprawiedliwego trzeba samemu przeżyć, aby zrozumieć, że rzucanie kalumnii na innych to zły sposób współżycia społecznego czy konkurowania w biznesie. I tak doszedłem do naszego podwórka.