CRN Od lat obsługujecie kilkanaście warszawskich szkół i choć pandemia mogła przekreślić związane z nimi wasze tegoroczne plany biznesowe, to pojawiły się nowe możliwości zarobku. Przede wszystkim związane z koniecznością zakupu komputerów dla nauczycieli i uczniów na potrzeby zdalnie prowadzonych lekcji. Cieszycie się?

Ewa Piekart  W 2020 roku spodziewaliśmy się wymiany serwerów i wyposażania pracowni u naszych klientów z sektora edukacji. Ministerstwo miało mieć na to pieniądze, bo wysłużony sprzęt trzeba już było zastąpić nowym. Tymczasem wybuchła pandemia i postawiono na edukację zdalną. Trzeba było awaryjnie rozwiązać problem dużej grupy uczniów, jak również nauczycieli, którzy mają zbyt słaby sprzęt, aby uczestniczyć w lekcjach na odległość lub je prowadzić. Jednak z tą możliwością zarobku nie do końca jest tak, jak się powszechnie myśli. Po ogłoszeniu programu zakupu dodatkowego sprzętu dla szkół stanęliśmy w blokach startowych, aby zająć się naszymi klientami. Bo tu nie chodzi tylko o pieniądze dla nas, ale o dobrze, sensownie wykonaną pracę, z pożytkiem dla nauczycieli i uczniów. Okazało się jednak, że zostaliśmy wykluczeni z łańcucha dostaw. Pieniądze są wydawane przez władze poszczególnych dzielnic, a burmistrzowie zamawiają komputery dla wszystkich lokalnych szkół hurtem. Na programie zyskują więc głównie duzi światowi producenci i dystrybutorzy.

A jak ten proces, waszym zdaniem, powinien wyglądać?

Polscy producenci, jak Incom ze swoim Adaxem i AB z Optimusem, porobili zestawy, które można sprzedawać szkołom z zerowym VAT-em, bazujące na stacjonarnych pecetach. Do tego monitory, słuchawki, klawiatury i myszy. Firmy takie, jak nasza, mogły to posprzedawać szkołom z niską marżą, dodając usługi, ponieważ każdy komputer trzeba przystosować do potrzeb uczniów. Jednak skoro zakupy są robione bezpośrednio u producentów, to nam pozostaje wyłącznie kwestia ostatecznego dostosowania sprzętu do pracy.

Z tego, co słyszałam, nie wszyscy nauczyciele czekali na komputer w ramach rządowego programu, niektórzy kupowali je na własną rękę.

Tak, a następnie dostawali lub dostaną rekompensatę. Wychodzą z tego różne kwiatki, ponieważ nauczyciel, jak i władze dzielnic, nie wiedzą, jaki sprzęt będzie najlepiej funkcjonował w sieci danej szkoły. Nauczyciele korzystają przeważnie z oferty wielkich marketów. Gdyby to szło przez nas, nie byłoby wątpliwości, jaki sprzęt im dostarczyć, i nie byłoby z nim dodatkowych problemów.

Zarobicie tak czy inaczej na usługach. To chyba dobra wiadomość?

Owszem, obecne pospolite ruszenie, bez względu na to, czy komputery zostaną sprzedane przez nas czy nie, przyniesie nam jakiś zysk. Ale państwo mogło nas wciągnąć do programu jako jego element. Byłaby to zdrowa forma wspomożenia firm informatycznych w czasach kryzysu. Zdecydowanie zdrowsza niż różnego rodzaju zapomogi.

 

Na popyt chyba nie macie prawa narzekać?

Muszę przyznać, że przez pierwsze trzy tygodnie pandemii obserwowaliśmy duży wysyp sprzedaży. Firmy zaczęły realizować zakupy, które wcześniej były ciągle odkładane. Pojawiały się też kwestie modernizacji komputerów ze względu na konieczność pracy zdalnej. Dostarczaliśmy oprogramowanie i szkoliliśmy ludzi, przykładowo z Zooma czy Microsoft Teams. Zwiększyło się zapotrzebowanie na usługi kopiowania danych ze starych komputerów oraz ich zabezpieczania. Nie zapominajmy, że w kwietniu mieliśmy do czynienia z falą wirusa szyfrującego dane. To też przysporzyło nam sporo pracy. Zamknięcie hipermarketów w ich stacjonarnej części umożliwiło nam sprzedawanie tego, na czym normalnie już od dawna nie zarabialiśmy – dużych ilości kamer internetowych, słuchawek, mikrofonów, myszy i dysków. Znów zaczęli nas odwiedzać klienci indywidualni. W pewnym momencie stanęłam na dziale handlowym, odciążając pracowników. Przez chwilę powiało atmosferą z początków XXI wieku, tym specyficznym resellerskim klimatem. Ale, wracając do kryzysu, ogólnie branża informatyczna zwalnia ludzi, ponieważ wielu z nich to naprawdę drodzy specjaliści. Dużo firm nie może sobie na nich teraz pozwolić.

Wracając do rządowego programu zakupów: czy włączenie was do łańcucha dostaw oznaczałoby, że szkoły dostałyby komputery później?

Absolutnie nie. Nawet śmiem twierdzić, że my zrealizowalibyśmy dostawy szybciej. Procedura w molochu zawsze jest spowolniona. Jeśli, powiedzmy, na potrzeby szkół bielańskich zamówi się tysiąc komputerów, to zanim one przyjdą, zanim się je zaewidencjonuje i wyda szkołom, minie tydzień, albo półtora. To mój punkt widzenia, taki czysto praktyczny. A w biznesie nie ma tego problemu. Szkoła krzyknie, że potrzebuje trzydzieści komputerów, one są u mnie na następny dzień, a kolejnego już u klienta. O tym, jak działamy świadczy między innymi nasza współpraca z wioskami dziecięcymi. Wioski po zamknięciu szkół od razu zgłosiły się do swoich sponsorów, aby pomogli im w zdobyciu komputerów na potrzeby nauki zdalnej. Zebrano maszyny używane, pochodzące z firm. Jednego dnia doprowadziliśmy do porządku około dwóch setek pecetów, następnego zostały odwiezione do wiosek. Gdy tylko pojawiła się informacja o programie zakupu komputerów w związku z pandemią, moje warszawskie szkoły dostały ode mnie ofertę natychmiast. Później okazało się, że wszystko zadzieje się odgórnie. Minęły dwa tygodnie (rozmowa miała miejsce 27 kwietnia – przyp. red.), a ja nadal nie mam informacji, że muszę przyjechać i przygotować dostarczone przez władze pecety.

Podczas naszych wcześniejszych rozmów podkreślaliście, że waszą rolą jest edukowanie klientów, podnoszenie świadomości, co do roli rozwiązań informatycznych w ich przedsiębiorstwach. Czy pandemia zmieni coś w tym edukacyjnym przekazie? Jak teraz będziecie rozmawiać ze szkołami?

Trud tych rozmów polega na tym, że dyrektorzy szkół są uwarunkowani strukturami, w których działają. To tworzy mur, często nie do przebicia. Dyrektor zainteresowany rozwojem szkoły pod względem IT, nawet gdyby stawał na rzęsach i chciał skorzystać z moich rad odnośnie do szkolnej infrastruktury i wszystkiego, co się z nią wiąże, jest uzależniony od zewnętrznych decyzji. Również od tego, na co przeznaczony jest dany budżet. Mam tylko nadzieję, że po pandemii Dzielnicowe Biura Finansowania Oświaty zaczną patrzeć na szkoły inaczej, zaczną słuchać dyrektorów, aby w podobnych przypadkach nie działać w trybie awaryjnym.

Bez bezpośredniego dotarcia z takim przekazem do decydentów szanse na zmiany są nikłe…

Myślę o tym, żeby zorganizować zebranie dla zarządzających, którzy mają realny wpływ na podział pieniędzy na wyposażenie placówek oświatowych. Chciałabym opowiedzieć im, jak sensownie podchodzić do potrzeb szkół i jakie one są, biorąc pod uwagę infrastrukturę informatyczną, sieciową, internetową. Mam nadzieję, że dyrektorzy placówek, które obsługujemy, pomogą mi dostać się do burmistrzów. Ważne jest, aby pewne rzeczy robić prewencyjnie, na przykład utrzymywać choćby niewielką liczbę komputerów i komponentów zapasowych. To pomaga w kryzysowych sytuacjach. Tymczasem w szkołach wszystko jest na styk. O wyposażeniu IT nie myśli się z wyprzedzeniem. No i konieczne jest uwalnianie rynku, aby nie zmuszać szkół do kupowania wszystkiego po najniższych cenach. Szkoły, gdyby tylko mogły, to komputery z zerowym VAT-em – finansowane z rządowego programu, który działał jeszcze przed pandemią – kupowałyby w hipermarketach. Na szczęście potrzebna jest do tego odpowiednia dokumentacja, a co za tym idzie, również taki partner, jak moja firma.

Rozmawiała Karolina Marszałek

Ewa Piekart

Pracuje w branży IT od 27 lat. Prowadzi obsługę informatyczną firm, ze specjalizacją bezpieczeństwo danych i administracja serwerami. Kieruje zespołem firm Data Point i CKZ.pl. Żeglarka i motocyklistka, szanciara.