Najstarszy i jedyny
poważny konkurent firmy z Redmond na rynku systemów operacyjnych do
komputerów osobistych – Apple – postanowił zrobić coś niezwykłego
i dać użytkownikom swój OS i pakiet biurowy za darmo. Większość
komentatorów wypowiadających się na temat posunięcia Apple’a wskazywała, że Kościół Jabłka jak zwykle doskonale wyczuwa zmiany na rynku
i wyznacza trendy.

Zabawne, odkąd sięgnę
pamięcią, kupowałem system operacyjny Windows w cenie notebooka,
a potem zupełnie za darmo instalowałem kolejne aktualizacje i nowe
wersje. Nie dalej jak pod koniec października pobrałem świeżutkie Windows 8.1
gratis… Albo weźmy kwestię pakietu biurowego. Google Docs i Apple iWork za
darmo, podczas gdy MS Office za pieniądze, i to wciąż niemałe? No, niezupełnie.
Zarówno pierwszy, jak i drugi ze wspomnianych pakietów oferują tylko dość
podstawowe funkcje, zupełnie jak Web Apps – całkowicie darmowy, działający
online, dostępny dla każdego pakiet biurowy… Microsoftu. Wygląda na to, że
posunięcie Apple’a nie było tak rewolucyjne, jak mogłoby się wydawać.
Użytkownicy kupujący pecety mają system Microsoftu „za darmo” od zawsze,
a od kilku lat dostają gratis także Chrome OS Google’a.

Jest jednak coś, co
sprawia, że sytuacje Apple’a i Microsoftu różnią się dość znacznie.
Dokładnie tak samo jak dziś Apple, Microsoft chował opłatę za software
w cenie hardware’u, jednak w przypadku Jabłkobooków producentem OS-u
i samego komputera jest ta sama firma, podczas gdy przy pecetowych
laptopach dwie różne. To oznacza, że cała marża z każdego sprzedanego
Macbooka Pro trafia do Apple’a, więc ten ostatni może sobie pozwolić, żeby
kosztem mniejszego zysku oprogramowanie dawać za darmo. Tymczasem marża ze
sprzedanego notebooka Vaio, IdeaPad czy ViVo Book trafia do Sony, Lenovo lub
Asusa, a Microsoft zarabia wyłącznie na licencjach sprzedawanych vendorom.
Jeśli zdecydowałby się oddawać Windows za darmo, rezygnowałby z całości
zysku. Tego, rzecz jasna, nie może zrobić. Jest więc uzależniony od partnerów,
których musi przekonać, że opłaci im się wydać pieniądze (a więc
zmniejszyć swój zysk) na Windows. W sytuacji kiedy Google kusi darmowym
Chrome OS, a tablety z równie darmowym Androidem sprzedają się jak
świeże bułeczki, to jest naprawdę niełatwe i może stawać się coraz trudniejsze.

Microsoft
ma zatem problem. Jednak – inaczej niż bywało do tej pory – wydaje
się, że firma zdaje sobie z tego sprawę i podjęła pewne kroki
zaradcze. Po pierwsze system Windows zmierza w stronę coraz większej
wygody użytkowania na sprzęcie mobilnym, bez rezygnowania z potężnych
możliwości pełnego OS-u. Posiadające te cechy nowe ultrabooki i komputery
konwertowalne z dotykowymi ekranami okazują się coraz lepsze
i – co ogromnie ważne – coraz tańsze. Po drugie Microsoft
zamierza stać się „firmą urządzeń i usług”. Pierwsze kroki na tej drodze
już postawił, czego najlepszymi dowodami są dwie generacje konwertowalnych
tabletów Surface oraz zakup działu urządzeń Nokii. Firma z Redmond ma też
całkiem niezły pomysł na sprzedawanie swoich sztandarowych produktów jako
usług: płacąc niecałe 500 zł rocznego abonamentu, można mieć wszystkie
aplikacje najaktualniejszego Office’a zainstalowanego na pięciu komputerach.

Zobaczymy, czy te
działania Microsoftu wystarczą, żeby utrzymać Google na dystans.

 

Autor jest
redaktorem naczelnym miesięcznika CHIP.