Jeszcze do niedawna postrzegałem Facebooka głównie jako tablicę ogłoszeniową dla osób poszukujących dodatkowych wrażeń oraz szpanerów chwalących się egzotycznymi podróżami, wykwintnymi posiłkami itp. Jednak najwyraźniej nie doceniłem geniuszu Zuckerberga. Koleżanka pracująca w firmie public relations opowiadała mi o rozmowie ze studentką dziennikarstwa, która miała w agencji odbyć praktykę. „Z jakich źródeł czerpie Pani informacje o świecie?” – zapytała. „Z Facebooka” – odparła bez chwili wahania przyszła kreatorka opinii. „Czy tylko z Facebooka?” – dociekała znajoma. Zapadła martwa cisza.

Tak się porobiło, że Facebook funkcjonuje niczym firma medialna. Tymczasem Mark Zuckerberg nie chce dostosować się do obowiązujących w tej branży reguł gry. Zadziwiająca jest też postawa użytkowników serwisu. Sprawiają wrażenie, jakby im zupełnie nie przeszkadzało, że portal rozpowszechnia fałszywe treści i handluje ich danymi osobowymi niczym pietruszką na bazarze. Czym tłumaczyć tę pobłażliwość?

Serwis informacyjny Mashable przypomina historię seksownego Marlboro Mana, będącego niegdyś symbolem nowoczesnej Ameryki. Świetna reklama stworzona przez potężny koncern promowała fatalny produkt. Miliony konsumentów, choć zdawało sobie sprawę z zabójczych właściwości papierosów, wdychało toksyczny dym ze szkodą dla siebie i tzw. biernych palaczy. Dopiero ostra ingerencja instytucji państwowych i wojna z firmami tytoniowymi odesłała twardego kowboja na emeryturę.

Sieci społecznościowe, do których wielu użytkowników przystąpiło przed kilku laty, wydawały się sympatycznym miejscem, gdzie można szybko i łatwo wymieniać się informacjami. Sam Mark Zuckerberg, w swojej szarej koszulce i zwykłych dżinsach, kojarzył się z sympatycznym chłopakiem z sąsiedztwa. Taki Marlboro Man na miarę naszych, dziwnych czasów. Z upływem lat Facebook stał się niemal wirtualnym rajem, gdzie każdy mógł się odnaleźć. Mniej zamożni zamieszczali fotki z Egiptu, bogatsi zaś chwalili się zdjęciami z Seszeli. Wprawdzie bardziej roztropni obserwatorzy ostrzegali użytkowników portalu, żeby lepiej strzegli swojej prywatności, ale mało kto ich słuchał.

Wraz z upływem czasu „aromatyczny dymek” zamienił się w „toksyczną chmurę”. W portalu Zuckerberga pojawili się rosyjscy trolle, morze fałszywych informacji i cwaniacy z Cambrigde Analytica. Natomiast fejsbukowicze zostali zredukowani do zbiorów danych. Szefostwo Facebooka zazwyczaj biernie reagowało na liczne afery, bezradnie rozkładając ręce. Dopiero po ujawnieniu wyczynów Cambrigde Analytica koncern zmienił postawę. „Przepraszam. Zrobię wszystko, by zapobiec powtórzeniu się podobnych błędów w przyszłości” – obiecuje Zuckerberg.

To rozważny krok „chłopaka z sąsiedztwa”. Jeśli uda mu się spełnić obietnicę, może zażegnać coś na razie niewyobrażalnego, czego jednak nie można tak zupełnie wykluczyć, a więc bunt zbiorów danych.