Marzenia to ważna rzecz w życiu każdego człowieka. Są
napędem wielu ludzkich działań, aktywności i osiągnięć. Mali chłopcy
często marzą o tym, aby zostać sławnym piłkarzem. A jak to się nie
uda, starają się być właścicielami klubów piłkarskich i choćby w ten
sposób w jakiejś części zaspokoić swe młodzieńcze aspiracje.

Piszę o tym zaraz po podaniu przez media informacji, że
radni miasta Chorzowa zdecydowali się wesprzeć Ruch pożyczką w wysokości
18 milionów złotych. Bez tych pieniędzy, należących do podatników, ten
występujący w Ekstraklasie klub piłkarski (w tym roku grający całkiem
przyzwoicie) utraciłby licencję i musiałby spaść do IV ligi. Obecnie
prezesem Ruchu jest Dariusz Smagorowicz. Ten sam, który przed kilku laty
doprowadził do upadku jednego z giełdowych dystrybutorów IT – firmę
Pronox. Widać taka karma. Z IT poszło słabo, więc może w sporcie
będzie lepiej.

Otóż nie! Nie będzie, bo w sporcie jest o niebo
trudniej niż w „banalnym” biznesie dystrybucyjnym, w którym wystarczy
tylko drożej sprzedać, niż się kupiło. O tym, jak trudno jest prowadzić
klub piłkarski, zwłaszcza w takim kraju jak Polska, świadczą przykłady
nielichych biznesmenów, jak Janusz Wojciechowski, jeden z większych
w kraju deweloperów, i jego historia z klubem Polonia Warszawa,
która dziś, błąkając się w niższych klasach rozgrywek, próbuje odnaleźć
w sobie siłę na powrót do wspaniałej przeszłości. Następny przykład?
Antoni Ptak, współwłaściciel centrum handlu w Rzgowie pod Łodzią,
i jego niesławny romans z klubem Widzew, dziś też walczącym
o trofea sportowe w niższych klasach. A pan Bogusław Cupiał
z Telefoniki i jego przygody z Wisłą Kraków czy też bliższy
kręgom IT prof. Janusz Filipiak i jego inwestycja w Cracovię, też
klub z grodu Kraka?

Dlaczego w Polsce
tak trudno jest nie tylko o dobrą piłkę klubową, ale o mądrych
właścicieli i zarządzających? Moja diagnoza jest banalnie prosta:
przyczyną jest rozbieżność pomiędzy jakością gry piłkarzy a ich
oczekiwanymi wynagrodzeniami. Do tego dochodzi jeszcze konieczność utrzymywania
infrastruktury niezbędnej do funkcjonowania klubu piłkarskiego, boisk
treningowych (nie mówiąc o stadionach), kadry trenerów, masażystów,
specjalistów odnowy itp. A na mecze Ekstraklasy przychodzi średnio tylko
kilka tysięcy widzów. Polska to nie Anglia, Niemcy, Włochy czy Hiszpania, gdzie
stadiony zapełniają się dziesiątkami tysięcy fanów co tydzień, a czasami
i dwa razy w tygodniu, gdy drużyna bierze udział w walce
o puchary rozgrywek europejskich. A i tak gdyby nie hojność
kanałów sportowych, jak w Polsce Canal+, to kluby piłkarskie nie miałyby
za co wybiegać na murawę.

Czy menedżerowie, którzy osiągnęli jakiś sukces
w biznesie, o tym wszystkim nie wiedzą? Wiedzą i to dobrze, ale
najpewniej są święcie przekonani, że nie udaje się tylko innym, a im
oczywiście udać się musi. Oni są tak świetni, że muszą osiągnąć sukces, przecież
na czym jak na czym, ale na piłce nożnej się znają jak mało kto i mają
kasę. Kasa niestety kończy się szybciej, niż ktokolwiek się spodziewa,
a kłopoty pozostają i pozostaje wybór: dokładać ze swojej prywatnej
kieszeni czy może sprzedać swoje marzenie albo… wyciągać rękę po jałmużnę
z kasy publicznej.

A morał? Niech każdy wyciągnie swój. Oto mój: jak na
czymś się znam, to to robię; jak mi się wydaje, że na czymś się znam, to sobie
o tym piszę, gadam z kolegami, ale nie wkładam w to żadnych
pieniędzy (nawet stawiając w zakładach bukmacherskich). W rezultacie
nie zawiodę samego siebie i setek ludzi, którzy przecież mogli mi zaufać.