Pierwszym z takich kamieni milowych był komputer osobisty.
Drugim – Internet. Trzecią rewolucję przyniosły smartfony. Wierzę, że
następną rzeczą, która zmieni myślenie i zachowanie ludzi, będzie
rzeczywistość wirtualna i rzeczywistość rozszerzona. Kto na tej rewolucji
zyska, a kto straci? Wszystko wskazuje na to, że zyska Google,
a straci Microsoft.

Google ma Google Cardboard. Nie mam na myśli niewygodnego
i oferującego fatalne doświadczenia kartonowego pudełka udającego okulary
VR, tylko cały ekosystem: platformę programową, SDK, implementację sferycznych
panoram w aparacie Androida itp. Zaanonsowana podczas ostatniej
konferencji I/O kompatybilność z iOS-em to kolejny przełom: dzięki niemu
do ekosystemu Google’a trafią najlepsi developerzy, gotowi pisać dopracowane, pożyteczne aplikacje.

Także jeśli chodzi
o hardware, przed Cardboardem otwiera się wspaniała perspektywa. To
platforma, która umożliwia każdemu w miarę zdolnemu producentowi
przygotować dobrej jakości, wygodne i bardzo tanie gogle, współpracujące
z dowolnym smartfonem. Takie gogle już pojawiają się na rynku, a wraz
z większą dostępnością ciekawych aplikacji będzie ich coraz więcej.

Co zaś ma do zaoferowania Microsoft? Microsoft ma HoloLens.
To fantastyczne gogle (a właściwie kompletny „ubieralny” komputer!) do
rzeczywistości rozszerzonej, wykorzystujące technologie z pogranicza
science fiction. Nawet na tak wczesnym etapie rozwoju ich możliwości są
kompletnie nieporównywalne z mizerią, którą oferuje Cardboard. HoloLens
mają jednak wadę, która sprawi, że skończą jako niszowy produkt w świecie
opanowanym przez okulary Google’a: będą za drogie.

Wprawdzie Microsoft starannie unika jakichkolwiek dywagacji
na temat ceny, ale gdy weźmie się pod uwagę wszystkie elementy niezbędne do
działania HoloLens, to gogle z Redmond nie mają szans kosztować mniej niż
tysiąc zł, przy założeniu, że firma zdecyduje się sprzedawać je ze stratą.
A realistycznie patrząc, trzeba będzie pewnie za nie zapłacić bliżej 1,8–2
tys. zł. Oznacza to, że HoloLens prawdopodobnie podzielą niechlubny los
Google Glass. Kiedy pojawią się w sprzedaży, będą je cechowały bardzo
niewielkie możliwości wykorzystania w praktyce i cena na tyle wysoka,
że kupi je tylko garść entuzjastów i zapaleńców. W efekcie
developerzy nie dostrzegą sensu w pisaniu dedykowanego oprogramowania,
przez co sprzęt nigdy nie zyska funkcji, które mogłyby uzasadnić wysoką cenę.
I tu koło się zamyka.

Zwłaszcza że za rok
okulary VR wykorzystujące smartfony i kompatybilne z platformą
Cardboard będą pewnie dawały dostęp do pół tysiąca dobrych aplikacji (oraz pięć
razy tyle byle jakich), dziesiątek tysięcy amatorskich filmów na YouTube
i setek tysięcy zdjęć. A przy tym kosztować będą 180–200 zł,
jeśli nie mniej.

Jestem ogromnym entuzjastą HoloLens, które uważam za
najlepszą dostępną na rynku technologię VR. Niestety, prawdopodobnie nie
zastąpią one Microsoftowi taniej, masowej platformy, która pozwoliłaby mu
walczyć na równych prawach o udział w rynku wirtualnej
rzeczywistości, następnej Wielkiej Rzeczy. Tej, którą Microsoft jest gotowy
przespać.

 

Autor jest redaktorem
naczelnym miesięcznika CHIP.