Tak, zasługuje ono na to.
Jest chyba najistotniejszym wyróżnikiem człowieka w znanym nam
i poznanym świecie. Na początku Słowo było jedno, jak chcą kreacjoniści,
a dopiero potem wskutek grzechu pychy Bóg pomieszał ludziom języki, aby
nie mogli się porozumiewać i nie ulegali pokusie buntu. I tak
narodziła się potrzeba przekładu, tłumaczenia z jednego języka na drugi.

Są słowa do tłumaczenia
proste, jak „drzewo”, „pies”, „stół”. Łatwo je przetłumaczyć na inne języki
(jeśli ktoś je zna) i ich przekład nie budzi wątpliwości. Są też słowa
trudniejsze. Należą do nich takie jak: wolność, prawda, sumienie, równość.
W takich przypadkach tłumaczenie jest też pozornie łatwe, ale zrozumienie
już nie, bo ich znaczenie zależy od okoliczności. Czy „wolność” była tym samym
dla niewolnika w starożytnym Rzymie, czym jest dziś dla edukowanego na
zachodnim uniwersytecie liberała? Odpowiedź jest oczywista.

I tu dochodzimy do dwojakiego traktowania słów. Poza
tłumaczeniem często wymagają one bowiem wyjaśnienia. W języku angielskim mamy
dwa słowa określające osobę, która dokonuje przekładu: jedno to „translator”,
drugie – „interpreter”. Translacja to przekład, znajdowanie w języku
docelowym słów odpowiadającym pojęciowo ich desygnatom w języku oryginału.
Interpretacja jest czymś więcej. To oprócz poszukiwania właściwych desygnatów
objaśnianie znaczenia słów, aby stały się zrozumiałe.

Będąc przez 15 lat szefem
polskiej firmy z zagranicznym właścicielem, sztukę interpretacji musiałem
doprowadzić do perfekcji. Bardzo szybko zrozumiałem, że tłumaczenie
właścicielowi, co dzieje się z jego inwestycją w Polsce, wymaga
dostarczenia mu wiedzy uwzględniającej szeroki kontekst biznesowy
i geopolityczny. Bez tego niemożliwe byłoby utrzymanie otwartych relacji
właściciel – zarząd oraz zaufania, które jest niezbędne do skutecznej
współpracy. Kosztowało mnie to wiele czasu, zdrowia i wysiłku. Tym
bardziej że właściciel w moim przypadku krył się pod postacią pewnej
zbiorowości, a nie jednego określonego z imienia i nazwiska przedsiębiorcy.
Zmienność tej grupy w czasie sprawiała, że prace interpretacyjne musiałem
wykonywać wielokrotnie w tym samym obszarze, co powodowało u mnie
zniecierpliwienie i frustrację, ale nigdy tego nie zaniedbywałem, bo
wiedziałem, że alternatywą dla tego jest albo ślepe posłuszeństwo, albo
biznesowa śmierć.

Ta konieczność interpretacji odnosi się nie tylko do relacji
z właścicielem. Jest też bardzo ważna przy przenoszeniu na lokalny grunt
standardów z innych krajów, zwłaszcza tych bardziej zaawansowanych
i wyprzedzających nas pod względem technologicznym czy cywilizacyjnym.
Wiele czasu poświęciłem na tłumaczenie swoim pracownikom na przykład tego, że
odbiory osobiste to w dystrybucji zły sposób obsługi klienta, albo że
e-commerce ma ograniczony zakres penetracji rynku i aby ją zwiększać, nie
można całej pary pchać w rozwój internetowych narzędzi transakcyjnych, ale
też trzeba inwestować w utrzymywanie żywego kontaktu z klientem.

Historia pokazała, że warto było podejmować ten wysiłek.
Dzięki niemu dziś wielu moich byłych podwładnych robi kariery w różnych
firmach, a obserwując ich poczynania, mam poczucie, że kupili moją
strategię interpretacji. A czymże innym jest nasze życie, jeśli nie
ciągłym sprzedawaniem, w którym to procesie Słowo odgrywa rolę kluczową.