Firma A stara się za
wszelką cenę dotrzymać kroku firmie B. Musi więc wypuścić swój produkt, zanim
zrobi to jej konkurent, zgarniając uwagę mediów i pieniądze kupujących. Co
gorsza, musi on być „innowacyjny” i „pionierski”.

Skutki takiego wyścigu są oczywiste: ponieważ czas goni,
w chwili wymuszonej rynkowej premiery oprogramowanie produktu jest jeszcze
dalekie od ukończenia i to, co trafia w ręce użytkownika, tylko
w ogólnych zarysach przypomina to, co obiecują reklamy. Kupujący co
i rusz trafiają na miny: ta funkcja nie działa tak, jak powinna, a tamta
powoduje zawieszanie systemu. Takie sytuacje jeszcze kilka lat temu były
powodem do medialnej burzy i skandalu. Dziś spowszedniały do tego stopnia,
że zaczynamy traktować je jako coś normalnego, z góry znając zawsze tą
samą odpowiedź producenta: „poprawimy to w nadchodzącej aktualizacji”.

Oczywiście dziur
i niedoróbek jest tak wiele, że kolejne aktualizacje są w stanie
załatać i poprawić tylko część z nich, a niestety często zdarza
się, że same wprowadzają następne błędy, które trzeba korygować kolejnymi
poprawkami. Taka zabawa w berka może trwać nawet przez rok po wypuszczeniu
danego produktu na rynek… Dlaczego tylko rok? Bo potem musi wyjść kolejny
produkt i wszystkie wysiłki producenta skoncentrują się na poprawianiu
zupełnie nowych błędów i dziur, a poprzednie powoli odejdą
w zapomnienie.

Chciałbym móc w tym
miejscu z całą stanowczością napiętnować takie praktyki. Chciałbym
wierzyć, że pomogłoby to użytkownikom uniknąć niepełnosprawnych produktów,
a przez zmniejszenie popytu wysłać sygnał producentom, że jest to droga
prowadząca donikąd. Chciałbym, ale nie zrobię tego. Nie dlatego, że uczestniczę
w jakimś sekretnym spisku chroniącym wielkie korporacje. To byłoby zbyt
romantyczne. Prawda jest znacznie bardziej prozaiczna: nie jestem w stanie
namówić nikogo do zbojkotowania producentów wypuszczających niedoróbki, bo
oznaczałoby to, że namawiam do bojkotu… całego rynku IT.

Niestety, nie potrafiłbym
w tej chwili wskazać choćby jednej firmy, która odpowiedzialnie rezygnuje
z wprowadzenia do sprzedaży nowego produktu, bo jego oprogramowanie nie
jest jeszcze dopracowane. Co gorsza, trudno mieć o to pretensje, bo sami
„nakręcamy” ten wyścig. Wszyscy szukamy unikalnych rozwiązań, zamawiamy
w przedsprzedaży i nazywamy sprzęt sprzed roku „nieco podstarzałym”.

Co ciekawe, problem
wykracza daleko poza nasze smartfonowo-komputerowe podwórko i krąg firm
ścigających się o to, kto pierwszy pokaże nowy tablet przed świątecznym
sezonem zakupowym. Najdroższy samolot bojowy wszech czasów, amerykański F-35,
po długim i bolesnym dojrzewaniu, z kilkuletnim opóźnieniem powoli
zaczyna być wprowadzany do służby. I wiecie co? Co najmniej do
2017 r., o ile nie dłużej, nie będzie w stanie wypełniać dużej
części zadań, do jakich został zbudowany, bo jego bieżąca wersja oprogramowania
nie ma gotowych odpowiednich modułów do obsługi niektórych czujników
i rodzajów broni (!). Cóż można powiedzieć? Spokojnie, Ameryko, naprawimy
to w najbliższej aktualizacji.

 

Autor jest redaktorem
naczelnym miesięcznika CHIP.