Przypadek koronawirusa pokazuje, że nadmiar informacji ma czasami zgubny wpływ na ludzkie umysły. Irracjonalnie zachowują się nawet, przynajmniej teoretycznie, najbardziej światli obywatele. Show „czyste ręce”, zaprezentowany jakiś czas temu przez senatorów Tomasza Grodzkiego i Stanisława Karczewskiego, mógłby śmiało stanąć w szranki ze skeczami Artura Górskiego i Igora Kwiatkowskiego. Zdecydowanie mniej zabawne było oczekiwanie na pojawienie się koronawirusa w Polsce. „Dlaczego jeszcze do nas nie dotarł, skoro jest już w Niemczech, Czechach czy nawet na Ukrainie?” – pytali na zmianę dziennikarze i politycy, rozpalając emocje i drażniąc zdezorientowanych Polaków. Kiedy zaraza już przyszła, na pierwszej linii walki z COVID-19 znaleźli się lekarze, pielęgniarki, kierowcy i kasjerki z Biedronki. Ci, którzy wypatrywali wirusa, schowali się w zaciszu gabinetów, dzielnie wspomagając pracowników frontowych tweetami. 

Pandemia paniki szybko rozlała się po całym świecie, przy okazji uderzając w globalną gospodarkę. Koronawirus najpierw wstrzymał pracę wielu chińskich fabryk, a potem wstrząsnął światowymi giełdami. Dow Jones Industrial, najważniejszy indeks giełdy amerykańskiej, zaliczył w ciągu ostatniego tygodnia lutego 12-proc. spadek. Przy czym wirus okazał się wyjątkowy bezlitosny dla spółek technologicznych. Apple straciło na wartości 219 mld dol., Microsoft 221 mld dol., Alphabet 144 mld dol., a Amazon 141 mld dol. Nie mniej bolesny był 16 marca, kiedy to indeks DJI spadł o 12,94 proc., co w liczbach bezwzględnych przekłada się na obniżkę o niemal 3 tys. punktów. Gorszy wynik odnotowano jedynie w 1987 r., podczas słynnego „czarnego poniedziałku”. Jednym z największych przegranych był Facebook. Jego akcje spadły o ponad 14 proc., co kosztowało Marka Zuckerberga 8,8 mld dol. 

COVID-19 bezlitośnie obnażył słabości firm technologicznych, często kreujących się na zbawców świata. Wprawdzie piarowcy stawali na głowie, by pokazać nieocenioną rolę informatyki w walce z wirusem, ale ich komunikaty zaginęły w oceanie innych informacji o siejącym przerażenie szkodniku. Na szczęście znaleźli się też przedsiębiorcy, którzy nie próbowali zaklinać rzeczywistości. Maureen Baker, dyrektor medyczny Your.MD, brytyjskiej firmy, która opracowała chatbota udzielającego konsultacji medycznych, przyznała, że w przypadku koronawirusa czuje się bezsilna. „Musi upłynąć przynajmniej od 6 do 12 miesięcy, zanim pojawi się literatura naukowa, która pomoże w przeprojektowaniu zaawansowanych kontrolerów objawów” – tłumaczyła otwarcie na łamach „The Wall Street Journal”. Z kolei Hugh Harvey, założyciel biotechnologicznego start-upu Hardian, oznajmił, że ma związane ręce z powodu braku wystarczającej ilości odpowiednich danych dotyczących COVID-19. 
Jednocześnie zaczęły pojawiać się informacje o rzekomym wycofywaniu produkcji sprzętu z Chin, by w przyszłości uniknąć podobnych kłopotów. To niewykluczone, ale np. Tim Cook, CEO Apple’a, ogłosił, że nie zamierza ewakuować firmy z Państwa Środka. Wspomniał jedynie o „wyregulowaniu pokręteł” w celu dostosowania się do nowych uwarunkowań. Wtóruje mu Dan Panzica, były dyrektor wykonawczy Foxconna. Jego zdaniem w żadnym innym państwie nie ma możliwości zatrudnienia tak dużej liczby wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych pracowników. I trudno się z tym nie zgodzić, skoro niektóre chińskie fabryki produkujące na rzecz wielkich koncernów IT zatrudniają ponad 250 tys. osób. Ucieczka z Chin może więc okazać się misją niewykonalną, co oznacza, że branża IT będzie skazana na powtarzające się turbulencje.