Piszę felieton w prima aprilis, który to dzień moglibyśmy śmiało nazwać Międzynarodowym Dniem Fake Newsa. Telewizja TVN24 właśnie pokazała reportaż opowiadający o serwisie Newsweb działającym pod skrzydłami polskiej firmy HGA Media. Z informacji i nagrań autorstwa Bertolda Kittela i Anny Sobolewskiej wynika, że autorzy witryny w pełni świadomie publikowali fałszywe wiadomości, okraszając je obficie memami. Fikcyjne newsy i grafiki portal rozpowszechniał za pomocą licznych grup facebookowych oraz anonimowych kont. Po emisji reportażu okazało się, że Newsweb już nie istnieje – został zamknięty przez szefa HGA Media Alberta Wójcika. Tenże w reakcji na kryzys zapowiedział, że zamierza teraz… „zainwestować w platformę, która będzie prostować tego typu fake newsy, jakie pojawiały się na Newswebie”.

Ciągle młody termin „fake news” może odpowiadać za powszechne mniemanie, że mamy do czynienia z nowym zjawiskiem. Ale to byłaby nieprawda. Przekazywanie nieprawdziwych informacji – niezamierzone, wynikające z ludzkich bądź technicznych ułomności, albo celowe, obliczone na osiągnięcie wpływu – jest dosłownie stare jak świat, kultura i cywilizacja. Czymże bowiem innym były w średniowieczu dworskie plotki, które umiejętnie rozpuszczane miały osłabić lub wzmocnić pozycję konkretnych osób? Albo niepokojące wieści rozsyłane na terenach, które zamierzał podbić najeźdźca? A już w „medialnych czasach”, po II Wojnie Światowej, przez państwa komunistyczne przetoczyła się informacyjna kampania na temat rzekomych zrzutów stonki ziemniaczanej dokonywanych przez Amerykanów.

Fake newsy istnieją od zawsze, dziś tylko (lub aż) dysponujemy skuteczniejszymi narzędziami do ich rozpowszechniania – z różnych zresztą pobudek. Do najgorszych należą te, które bazują na prostym przepisie: zakorzenienie w fakcie, rozwinięcie trafnie nawiązujące do emocji, oczekiwań i lęków odbiorcy, zręczne naśladowanie formatu newsa (wplatanie statystyk, wypowiedzi komentatorów, anonimowych źródeł i zwykłych internautów). Z tej metody korzystał Newsweb, o którym przed wybuchem afery nigdy nie słyszałem. Ale identycznej techniki, jak sądzę, z pełnym cynizmem używają w Polsce także niektóre bardziej znane i znacznie większe media.

Coraz bardziej powszechne rozmycie zasad warsztatowych spowodowało, że na rynku medialnym zagościły szlachetne redakcje określane jako fact-checkingowe. W gruncie rzeczy można by pomyśleć, że to świetnie, iż są w branży ludzie, którzy chcą wracać do korzeni. Warto ich podziwiać, bo dobre dziennikarstwo, nastawione na jakość, nie na liczbę publikacji i jak najszybsze ich pokazanie, jest trudne, drogie i wymaga prawdziwego zaangażowania. Ale właśnie za sprawą dyskusji wokół firmy HGA Media zdałem sobie sprawę, że doszliśmy do granic absurdu. Fact-checking – czyli sprawdzanie faktów, a więc tego, jak naprawdę wygląda kwestia, którą opisujemy, potwierdzanie podawanych informacji, szukanie ich pierwotnych źródeł, nie przekaźników – zaczęliśmy nazywać jakby osobnym gatunkiem. A przecież takie postępowanie powinno być w dziennikarstwie elementarne i oczywiste. Świat, jak zwykle, po raz kolejny stanął na głowie.