„Mamy okazję do prawie 20 spotkań z różnymi ministrami. Z niektórymi, jak np. na Karaibach, po raz pierwszy chyba w historii naszej dyplomacji. Na przykład z takimi krajami jak San Escobar albo Belize”. W ostatnim zdaniu przytoczonej wypowiedzi minister przez przejęzyczenie wymienia nieistniejący w rzeczywistości kraj – San Escobar. Ponieważ jednak słowa potrafią mieć moc sprawczą, o czym doskonale wiedzą wszyscy czytelnicy książek fantasy, San Escobar stał się faktem.

Tak naprawdę to zasługa nie tyle mocy słów, co raczej niesamowitej „pierwotnej zupy kreatywności”, jaką jest Internet, zawierającej w sobie potencjał wszystkich pomysłów świata. Wystarczy zapewnić inspirację i patrzeć, jak zaczyna ewoluować, rozwijać się i rosnąć absolutnie poza czyjąkolwiek kontrolą, niczym żywy organizm. Prawdopodobnie wszyscy doskonale znacie dalsze dzieje San Escobar: powstałe niemal natychmiast konto na Twitterze, stronę w Wikipedii, kilka fanpage’ów na Facebooku czy wreszcie dziesiątki, jeśli nie setki nawiązań pojawiających się w postach, twittach i memach.

Nie chcę się jednak rozwodzić nad tym konkretnym przypadkiem ministerialnego przejęzyczenia, które dało początek tropikalnemu państwu. Chodzi mi o szersze spojrzenie na zjawisko przypominające reakcję łańcuchową prowadzącą do niekontrolowanego uwolnienia potężnej energii jądrowej eksplozji, tyle że dotyczące idei. Nauczyliśmy się kontrolować rozpad atomu i budować elektrownie jądrowe – może pora, żebyśmy nauczyli się wykorzystywać niesamowity potencjał kreatywności Internetu dla dobra ludzkości?

Oczywiście nie jestem pierwszą osobą, która o tym pomyślała. Firmy dość szybko zauważyły, jakie korzyści może przynieść wykorzystanie ludzkiego odpowiednika rozproszonej mocy obliczeniowej. Wszelkiego rodzaju otwarte dla wszystkich konkursy pozwoliły uzyskać zdecydowanie lepsze rezultaty niż prace niewielkich, zamkniętych zespołów projektowych. Ale to nie była ta skala zjawiska. Prawdziwy wybuch internetowej kreatywności przypomina ślepy żywioł, a nie skanalizowany wysiłek, nawet rozproszony. Cechą charakterystyczną takiego procesu jest brak celu: żadne działania nie są zaplanowane, żadne nie realizują jakichś długofalowych zamierzeń. Wynikają z siebie, mnożą się i podlegają ewolucji, w wyniku której szerzą się te najlepiej dopasowane do środowiska. I ewoluują dalej.

Każda osoba, która jest częścią tej fali, tego wybuchu, robi to dla chwilowej satysfakcji, nie patrząc na całokształt. Jeśli będzie istniał wiadomy, określony cel, „kreatywna eksplozja” nie nastąpi albo będzie dużo słabsza, mniej rewolucyjna. Cóż więc trzeba zrobić? Po prostu trzeba potraktować Internet jak samouczący się system rozproszony i zaprojektować takie warunki wyjściowe, które pozwolą wykorzystać jego nieświadomą moc kreatywności do osiągnięcia pożądanych rezultatów, wiadomych tylko twórcom.

Hmmm… A może już bierzemy udział w takich działaniach?