Placebo i marzenia
o cudownym leku na wszystkie niedole tego świata są stare jak ludzkość.
Szamani ofiarowywali je swoim wodzom, pozornie poprawiając ich stan zdrowia,
często dla własnej korzyści. Na tym właśnie podglebiu wyrosła medycyna
i farmacja, ale także… polityka. Współcześni partyjni szamani chcą
uzdrawiać nie tyle pojedynczego człowieka, co całe społeczeństwa lub wręcz
ludzkość. Problem stanowi to, że owa społeczność, choćby nie wiem jak
racjonalna, zawsze chętniej uwierzy w magiczną moc placebo niż w konieczność
stałej, ciężkiej i niewdzięcznej pracy – przy zastosowaniu
skutecznych i sprawdzonych sposobów – nad poprawą swego losu. Tacy
jesteśmy i już!

Jakie są konsekwencje tego stanu rzeczy? Osoba naprawdę
chora, leczona jedynie środkami typu placebo nie będzie w dłuższej
perspektywie zdrowsza, mimo że na krótką metę może nawet poczuje się lepiej. Co
gorzej, jeśli uwierzy w tę metodę, a choroba ma charakter
postępujący, straci cenny czas, który można byłoby poświęcić na prawdziwą
terapię. Za swoją lekkomyślność i łatwowierność może nawet zapłacić
najwyższą cenę. Straszę? Nie! Chodzi mi o to, aby głos rozsądku był lepiej
słyszalny niż głos rzekomych cudotwórców i „najlepiej wiedzących”, którzy
sprzedają łatwe przepisy na nasze problemy społeczne, gospodarcze czy
geopolityczne.

W jakimś stopniu to im
ostatnio uwierzyliśmy i jeśli będziemy bazować jedynie na tym, co nam owi
polityczni szamani oferują, to skończymy tak jak wielu, którzy dali
się złapać na lep miłych i łatwych rozwiązań. Perspektywa większych
wynagrodzeń, niższych podatków, krótszego wieku emerytalnego, tańszej służby
zdrowia i edukacji (wszystko łącznie!) jest kusząca. Ale ci, którzy tej
pokusie kiedyś ulegli i skorzystali z owego placebo, tak hojnie przed
rokiem 2008 rozdawanego przez instytucje międzynarodowe, muszą dziś do bólu
zaciskać pasa, nie mając pracy ani szacunku do samych siebie. Są przez
społeczność międzynarodową traktowani jak niewiele znaczący gracze. Takiej na
przykład Grecji całe lata zajmie przywracanie reputacji i dobrej pozycji międzynarodowej.
Czy za tym ostatnio głosowaliśmy?

Czasami po placebo sięgają
właściciele i zarządzający firmami. To już jest nie głupota,
a zbrodnia, jak mówił klasyk. Aby uniknąć poważnych środków
i bolesnych metod naprawy przedsiębiorstwa, dokonują pozornych zmian
i stosują PR-owy klajster, licząc, że może zła rzeczywistość się
odmieni, koniunktura wróci, konkurencja zbankrutuje lub ją skarbówka wyciśnie
do cna. To najgorsza strategia, polegająca na zaklinaniu rzeczywistości, czyli
szamanizm w czystej postaci.

Wszystkim firmom zdarzają się lata lepsze i gorsze, ale
to lata gorsze stanowią fundamenty pod rozwój w latach lepszych. Ważne,
aby w tych słabszych nie ulegać pokusie sięgania po placebo, tylko
stosować skuteczne procesy naprawcze i tworzyć solidne strategie, które
nawet w trudnych i niesprzyjających okolicznościach dadzą
ozdrowieńcze rezultaty.

Wszystko jednak zaczyna się od wyboru drogi. Czy wolimy
w pocie czoła, we współpracy z mądrymi i doświadczonymi
podejmować wyzwania i im sprostać, czy też za radą szamanów
i czarodziejów biznesu będziemy szukać cudownych i bezbolesnych
rozwiązań. Placebo jest dobre w smaku, tanie w produkcji,
bezproblemowe w stosowaniu, nie ma skutków ubocznych (na krótką metę), ale
zawsze może się przekształcić w nocebo, czyli „to samo”, tylko… na odwrót.