W przypadku rzecznika
prasowego Ministerstwa Sportu i Turystyki spowodowały zmianę pracy.
Bartosz Zbroja o 22:31 opublikował na Twitterze post, który nie bardzo
nadaje się do cytowania. Zadrwił w nim, jeśli dobrze rozumiem,
z organizatorów gal, na których prawicowe media wręczały nagrody liderom
rządzącej partii. Mówiąc oględnie, rzecznik zaproponował sondę, w ramach
której internauci mieli wskazać gazetę lub tygodnik najbardziej przychylnie
traktujące prezydenta RP Andrzeja Dudę i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Co ciekawe, około godzinę po pierwszym kontrowersyjnym
wpisie Bartosz Zbroja dopytał jeszcze: „Nowi przyjaciele dookoła tronu. Jestem
ciekaw ilu dla idei, ilu dla konfitur?”. Twitterowi komentatorzy byli
bezlitośni: „Dobrze Pan gada! Jak będę kiedyś ministrem, zatrudnię Pana jako
rzecznika”. „To rzecznik prasowy obecnego ministra? Bo jeśli tak, to są już
przyjmowane zakłady czy i kiedy straci pracę?”. „Ciekawa sytuacja,
rzekłbym niespotykana”. ”Pijesz, wyrzuć telefon!”. „Wizerunkowa masakra”.
Następnego dnia o 8:34 rano autor nieszczęśliwych tweetów napisał:
„Przepraszam za swoje nieodpowiedzialne i niefortunne zachowanie. Składam
rezygnację
z funkcji rzecznika @MSiT_GOV_PL w dniu dzisiejszym”.

„Dymisja” za wpis na
Twitterze. Mogą to sobie państwo wyobrazić? Ale w gruncie rzeczy, choć
może wydawać się szokujące, nie ma w tym nic dziwnego. Jeżeli nas to
zaskakuje, oznacza to tylko, że jeszcze nie zrozumieliśmy, jak działają media
społecznościowe. Sam, pisząc coś na Facebooku albo Twitterze, jestem dość
ostrożny. Wiem, że to, co piszę – nawet jeśli jestem tam w prywatnej
roli – zawsze będzie też wypowiedzią „dziennikarza radiowej Trójki” lub
„Polskiego Radia”. Część użytkowników Twittera umieszcza w opisie swojego
profilu zastrzeżenie, że to, co publikują, to ich prywatne stanowisko, a nie
firmy, w której pracują. Ale obok jest informacja, jaka to firma. Albo
zaznaczają, że ich retweety czy lajki nie oznaczają poparcia dla wyróżnianych
tak wpisów.

Tylko, że… to pobożne życzenia, bo internauci zrozumieją
fakt retweetowania tak, jak będą chcieli. A „prywatna” wypowiedź
dziennikarza TVN24 na Twitterze zawsze może zostać potraktowana jako
wypowiedź przedstawiciela tej właśnie stacji, a nie prywatna. To, że
jestem ostrożny np. w tweetowaniu, nie oznacza jednak, że zachowuję się
w portalu społecznościowym tak samo jak na antenie. Bo jednak czuję, że
Twitter albo Facebook są mniej formalne, że wolno trochę więcej. Ale to wielka
pułapka. Bo tak naprawdę osobie publicznej wolno tam tyle samo co w każdej
innej oficjalnej sytuacji.

Nie mam jednak na myśli tego, że rzecznicy prasowi,
dziennikarze, politycy, naukowcy powinni w mediach społecznościowych być
zawsze absolutnie oficjalni. Te portale mają własny charakter i zwyczaje.
Nawet jeśli występujemy zawodowo w publicznej roli, na Twitterze możemy pisać
bardziej nieoficjalnie, ale – dla własnego dobra – nie powinniśmy
pisać niczego, czego nie powtórzylibyśmy w telewizji, radiu albo na
konferencji prasowej. Choć łatwiej to stwierdzić, niż tak konsekwentnie
postępować. Bo w pracy jesteśmy zwykle w konkretnych godzinach,
w specjalnym miejscu, otoczeniu – te nawiasy oficjalnej sytuacji są
naturalnie wyraźne. A na Twitterze albo Facebooku, w sensie
technicznym, możemy być dosłownie w każdym momencie. Niezależnie od tego,
czy nadajemy się akurat do publicznych występów. I czy mamy coś
interesującego do powiedzenia.

 

Autor jest
dziennikarzem Programu 3 Polskiego Radia (m.in. prowadzi audycję „Cyber Trójka”
oraz „Puls Trójki”).