W „Historii filozofii po góralsku” świętej pamięci ksiądz Józef Tischner, korzystając z doświadczenia i mądrości życiowej ludzi Podhala, przedstawił trzy formy fundamentalnego (w jakiejkolwiek filozofii) pojęcia, jakim jest prawda. Są to: „świnta prowda”, „tyz prowda” i „gówno prowda”. Jakie z tego płyną wnioski? Dla mnie kilka, a najważniejszy to ten, że nie ma jednej prawdy oraz że kłamstwo czy fałsz mogą bez zahamowań stroić się w piórka prawdy, nawet choćby to była tylko „gówno prowda”.

Skoro prawda ma kilka postaci, to rodzi się pytanie, czy jest ona nam w ogóle potrzebna, a jeśli tak, to do czego. Być może dla niektórych temat tego felietonu jest zaskakujący – dlaczego obywatel rozwiniętego i wolnego kraju w środku Europy w XXI wieku w ogóle zadaje takie pytania?

Ano zadaje, bo czuje wewnętrzny przymus podzielenia się z innymi swoimi refleksjami dotyczącymi tej podstawowej wartości ludzi wolnych, jaką jest prawda. Bo prawda to nie tylko pojęcie filozoficzne, to dobro i wartość, za którą w historii ludzkości miliony oddały to, co człowiek ma pozornie najcenniejszego, czyli własne życie. Prawda to też fundament każdej religii, zwłaszcza monoteistycznej. Nic dziwnego, że za naruszenie tej wartości każde prawo boskie i ludzkie przewidywało surową karę, czy to doczesną, czy w życiu przyszłym. Nic dziwnego, że piewcy prawdy oraz jej łaknący i poszukujący byli uznawani za błogosławionych, a wśród ludzi mniej religijnych za autorytety i wzorce zachowań.

Oczywiście obok prawdy od zarania ludzkości istniało kłamstwo. Ale istniały też całe systemy i instytucje powołane do jego wykrywania, obnażania i penalizacji. Było tak od wieków. W tym czasie ludzie dokonywali coraz to nowych odkryć i wynalazków. Tworzyli coraz to nowe systemy polityczne i społeczne, aby coraz większej liczbie przedstawicieli rodzaju ludzkiego żyło się coraz lepiej. Po to, aby wybranym żyło się lepiej, prowadzili wojny i podboje. Aż gdzieś w drugiej połowie XX wieku, po strasznych doświadczeniach wojny totalnej i zagrożeniach, które przyniosło odkrycie i zastosowanie broni atomowej, najbardziej zatroskani losem świata przywódcy polityczni i religijni doszli do wniosku, że ten szalony wyścig zbrojeń trzeba zatrzymać, i zaczęli ze sobą rozmawiać.

Jedni robili to autentycznie, a inni bardziej koniunkturalnie. Jedną prawdę przedstawiali swoim partnerom (taką bliższą trzeciemu rodzajowi Tischnerowskiej definicji), a inną swoim akolitom i sojusznikom, bo mimo wielostronnych deklaracji dobrej woli i chęci wspólnego działania dla dobra całego świata różnice oraz konflikty interesów i celów nie zniknęły. Gdzieś w jakimś momencie historii, wraz z odkryciem druku i malejącą liczbą analfabetów, pojawiło się zapotrzebowanie na objaśnianie prawdy: jaka ona w istocie jest i co określona prawda oznacza, co ze sobą niesie dobrego bądź złego. Tak powstała propaganda. A propaganda to nic innego jak zorganizowane mówienie półprawdy bądź fałszu dla realizacji swoich celów politycznych lub ekonomicznych.

Prawda w propagandzie ma małą wartość, wszak podobno broni się sama. Dlatego też zazwyczaj nikt się nią nie zajmuje. Ważne jest, aby większość społeczeństwa wyznawała „naszą prawdę”. W jakim celu? Ano w celu wyborczym, bo z czasem znaczna część ludzkości postanowiła wrócić do demokratycznych struktur zarządzania swoim losem poprzez wybór przedstawicieli decydujących o trzech podstawowych obszarach rządzenia każdą zbiorowością, czyli władzy prawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Zatem krzyk osła, najlepszego przyjaciela niezapomnianego Shreka („wybierz mnie, wybierz mnie, wybierz mnie!”), stawał się coraz bardziej powszechny.

Oczywiście do celów propagandy wykorzystane zostały wszystkie wynalazki i zdobycze techniki, jak radio, film, telewizja. Stopniowo i zgodnie z tempem ich rozwoju oraz upowszechnienia. I tak oto splecione ze sobą kilka czynników: demokratyczne procesy wyboru władz, rozwój środków masowej komunikacji, poprawa bytu ludzi i coraz lepsze zabezpieczenie socjalne – doprowadziło do erozji pojęcia „świntej prawdy” i wejścia ludzkości w epokę postprawdy.

Do jej kreowania my, przedstawiciele świata technik informatycznych, przyczyniliśmy się najbardziej, bo daliśmy ludziom internet. To medium różni się od pozostałych, stworzonych wcześniej, gdyż jest demokratyczne do bólu, do bólu niekontrolowalne, do bólu dające poczucie bezkarności. Dzięki niemu każdy może być „twórcą i tworzywem jednocześnie”, a poza tym bez większego wysiłku zdobywać odbiorców swojej twórczości. Jeśli do tego dołożymy raczkujące jeszcze techniki AI, dzięki którym propagacja treści może być „targetowana” i automatyzowana, to mamy przedsionek piekła, do którego trafiła w dzisiejszych czasach „świnta prowda”. A ponadto istnieją informatyczne „wzorce prawdy”, jak np. Wikipedia oraz aplikacje jej podobne. Wszystkie zasoby myśli ludzkiej – i te dobre, i niestety te złe – są na odległość kliku (jesteśmy z tego dumni, bo „click away” to coś dobrego, pożądanego). A jeszcze do tego dostęp do tych zasobów nosimy w kieszeni lub torebce cały czas ze sobą.

W rezultacie staliśmy się wymarzonym obiektem propagandzistów, bo jesteśmy cały czas online, czyli gotowi chłonąć treści zawsze i wszędzie. Weryfikacji prawdy szukamy w necie, czyli tam, skąd płynie propaganda. Treści, które nam się podobają, przesyłamy dalej, aby poznali je inni, czyli nolens volens stajemy się przekaźnikami, świadomie uczestnicząc w tym procederze. Spędzając coraz więcej czasu w necie, stajemy się jak syn rzymskiego niewolnika albo polskiego chłopa pańszczyźnianego, którzy nie mieli pojęcia, że rzeczywistość może być inna niż ta, w jakiej przyszli na świat.

Zatem mówiąc wprost: głupiejemy. I na to ktoś liczy. Ktoś liczy, że pozbawieni własnej refleksji, osądu i krytycyzmu, wprzęgnięci w mechanizm podkręcania tempa obiegu informacji, coraz mniej głodni i coraz bardziej zadowoleni z tego, że mamy prawie tyle co sąsiad, staniemy się przedmiotem czyjejś manipulacji i w demokratycznej rzeczywistości zagłosujemy na tego, kto obiecuje nam więcej, obiecuje, że wszystko nam da, a my będziemy mogli więcej czasu spędzać w stworzonej tylko dla nas sztucznej rzeczywistości. Tylko czy na tym ma polegać prawdziwe życie człowieka, homo sapiens, czyli istoty myślącej? A co stanie się w tym świecie z prawdą realną, doświadczaną empirycznie przez każdego? Czy ciągle 2 + 2 będzie 4, czy może jak w dowcipie: tyle, ile komu będzie wygodniej. Przecież wszystko jest względne!