Czasami jest to zwykłe kopiowanie powiedzeń bardziej lub mniej znanych postaci, ale niekiedy są to twórcze przeróbki ich bon motów. Te drugie przypadki są ciekawsze i mogą stanowić impuls do przemyśleń. Tak było też w moim przypadku, gdy przeczytałem na Twitterze następujące przesłanie: „Think out of the box – whatever box means”. Pierwszą część każdy dobrze zna, bo stanowi zachętę do kreatywnego poszukiwania rozwiązań, propagowaną na niezliczonej ilości szkoleń. Do zastanowienia prowokuje część druga, a w zasadzie jej imperatywne brzmienie i ton nieznoszący sprzeciwu. Czy naprawdę „whatever”?

Liberalizm ogranicza naszą wolność do obszaru nienaruszalności praw naszych bliskich, poprzez choćby takie stwierdzenie jak: „tam kończy się twoja wolność, gdzie zaczyna się wolność twego bliźniego”. Zatem wolność ma ograniczenia, przynajmniej w kulturalnym i cywilizowanym świecie. A myślenie ma ich nie mieć? Czy można zatem wymyślać rzeczy, nie licząc się z ograniczeniami naszych praw pisanych i ogólnie przyjętych zwyczajów? Czy można stosować rozwiązania nowatorskie, które naruszają odwiecznie zaakceptowane paradygmaty poprawności i ugruntowane zasady? Odpowiedź jest wedle mnie jednoznaczna. Weźmy choćby Kopernika. Gdyby nie zakwestionował uważanego za święty dogmat przekonania o geocentrycznym porządku wszechświata, nie doszedłby do podstawowej prawdy, że planety krążą wokół gwiazd, a Ziemia jest tylko jedną z planet, a nie pępkiem wszechświata. Wniosek: warto czasem wyjść poza „pudełko”, aby dojść do prawdy. Zwłaszcza, jeśli dotychczasowy opis rzeczywistości jest skomplikowany i do jej tłumaczenia trzeba użyć wielu wyjątków.

 

Inny przykład, anegdotyczny, to jajko Kolumba, czyli kreatywna odpowiedź na pytanie: jak jajko postawić na jego czubku. Wyjściem było złamanie domniemanej zasady, że należy to zrobić, nie naruszając skorupki, choć wprost nikt tego nie wymagał.

Takie rozwiązanie bliskie jest znanej nam w Polsce z końca lat osiemdziesiątych XX wieku reguły: „wszystko, co nie jest zabronione, jest dozwolone”. Na tym polu odnosili sukcesy nie tylko szybko bogacący się pierwsi polscy biznesmeni, ale też prawnicy poszukujący twórczych interpretacji prawa na zlecenie swoich mocodawców. Można tu mnożyć przykłady, zarówno pozytywne, których na szczęście nie brakowało, jak i negatywne, czyli te, które pokazują fatalne skutki „wychodzenia poza pudełko”. Znamy je wszyscy i chyba nie muszę ich przytaczać, aby dzisiejsi resellerzy i dystrybutorzy zrozumieli, co mam na myśli.

Zatem myślenie „out of the box” – jak najbardziej tak, ale… nie za wszelką cenę i bez łamania wszystkich zasad. Innymi słowy: NIE dla drugiej części cytowanego na początku powiedzenia.

Otwartym pozostaje pytanie, kto i w jaki sposób ma wyznaczać, czym jest to pudełko, poza które mamy wychodzić. Moja rada brzmi: jeśli ktokolwiek będzie was zachęcać do wymyślania czegoś czy działania „out of the box”, nie bójcie się zapytać „what the box means”. W przeciwnym razie nie tylko nie spełnicie wymogów sugerowanej kreatywności, ale możecie narazić siebie bądź firmę na negatywne skutki, w tym prawne czy wręcz karne. A to już źle, bo w kreatywnym podejściu, także do biznesu, obowiązuje klasyczna zasada starożytnych medyków: primum non nocere.