Mundial w Rosji dla naszych skończył się tak szybko, jak tylko było to możliwe. Turniej idealnie wpasował się w klasyczny schemat: mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Na występ polskiej reprezentacji lepiej spuścić zasłonę milczenia. Ale nie tylko piłkarze zawiedli podczas tegorocznych mistrzostw. Również moi koledzy po fachu nie stanęli na wysokości zadania. „Nasi odpadli, a ja wciąż trąbię w wuwuzelę i czekam na wyjście z grupy – tak sprali mi mózg przed mundialem. Lewandowski miał być królem strzelców, a Polska grać w półfinale” – żalił mi się jakiś czas temu znajomy. Nie ulega wątpliwości, że to m.in. dziennikarze sportowi napompowali mundialowy balonik do granic możliwości. Tylko nieliczni, jak na przykład Mateusz Borek, przestrzegali przed hurraoptymizmem.

Jednak powiedzmy sobie szczerze – pompowanie balonika jest kategorią, w której nieźle radzą sobie też żurnaliści zajmujący się nowymi technologiami. Niemal książkowym przykładem jest szaleństwo związane z premierami kolejnych modeli iPhone’a. Już kilka miesięcy przed debiutem smartfona dziennikarze na całym świecie prześcigają się w bezsensownych spekulacjach dotyczących funkcjonalności urządzenia, jego wymiarów czy stylistyki wykonania. „Tak będzie wyglądał nowy iPhone!”, „Co wiemy o nowym iPhonie?”, „Nowy iPhone będzie hitem”. Takie tytuły pojawiają się w setkach portali i dziesiątkach magazynów poświęconych technologiom. A kiedy nowy model smartfona z nadgryzionym jabłuszkiem pojawia się już na sklepowych półkach, okazuje się, że zmiany są kosmetyczne, a nowe funkcje można policzyć na palcach jednej ręki. Ale kierujący się emocjami fani i tak ustawiają się w tasiemcowych kolejkach.

Dlaczego dziennikarze dają się wciągać do tej gry? Przyczyny są bardzo różne. Jedną z nich jest wyścig o klikalność, nakręcany masowymi materiałami, tworzonymi w kilka minut. Skoro bowiem internauci chcą czytać o smartfonach, to trzeba spełnić ich życzenia. Przy czym nie liczy się jakość, lecz liczba kliknięć. A kto klika i dlaczego, nie ma już najmniejszego znaczenia.

Trzeba też przyznać, że dziennikarze, nierzadko na własne życzenie, wpadają w sieci mniej lub bardziej zręcznie zastawione przez PR-owców. Zresztą sam nieraz dałem się nabrać na różnego rodzaju sztuczki. Nie zapomnę swojej ubiegłorocznej wizyty w Los Altos, gdzie odwiedziłem startup Primary Data. W spotkaniu brał udział m.in. David Flynn, założyciel Fusion IO, a także Steve Wozniak, pełniący w tej firmie funkcję Chief Scientist. Ogólnie lubiany przez wszystkich „Woz” nie tylko barwnie opowiadał o inicjatywie, ale chętnie robił sobie fotki z uczestnikami, z czego oczywiście skorzystałem. Niestety, panowie z Primary Data skutecznie unikali pytań dotyczących nowych klientów i przychodów. Po powrocie do Polski napisałem relację o nowym, obiecującym startupie z Kalifornii, w którym ważną funkcję pełni Steve Wozniak i który to startup wkrótce odegra istotną rolę na rynku pamięci masowych. Kilka miesięcy później dotarła do mnie informacja, że Primary Data zakończyła działalność. Na pocieszenie pozostaje fakt, że nie byłem jedyną osobą, która uległa magii znanych nazwisk. Inwestorzy, wśród których na szczęście mnie nie było, wpompowali w startup z Los Altos 80 mln dol.