Kiedyś z wojen wracało się z tarczą lub na tarczy. Ostatnio znowu to słowo wróciło do naszego codziennego słownika i wielu współczesnych wojowników, za jakich uważam przedsiębiorców, zadaje sobie pytanie: czy środków z tarczy starczy?

Oczywiście pytań jest dużo więcej, a towarzyszą im dyskusje o tym, jaka tarcza byłaby najlepsza, dlaczego pojawiła się tak późno, kiedy realnie zacznie funkcjonować i tym podobne. Oliwy do ognia dolały doniesienia zza naszej zachodniej granicy, gdzie wielu przedsiębiorców już na początku kwietnia miało otrzymać na swoje konta sowite „przelewy antykryzysowe”. A w Polsce wciąż dyskutowano o niejasnych i zachowawczych zapisach pierwszej wersji tarczy antykryzysowej. Czas leciał, a wraz z nim pojawiły się doniesienia o redukcjach zatrudnienia, a nawet bankructwach. Powiedzenie, że „kto szybko pomaga, dwa razy pomaga” okazało się raz jeszcze bardzo prawdziwe.

Nie ulega wątpliwości, że można było polskim firmom pomóc szybciej i lepiej, ale chcąc uniknąć łatki malkontenta, ośmielam się zwrócić uwagę czytelników na inny, doskonale znany problem, jaki kolejne tarcze antykryzysowe ujawniły w całej jego krasie. A jest to problem, ciekawostka, w pełni niezależny od tzw. barw partyjnych poszczególnych rządów III RP. W tym przypadku jakiś cudem mamy do czynienia z polityczną zgodą ponad podziałami: od lewa do prawa, od liberałów po konserwatystów, od starszych do młodszych. Spoiwem bowiem, które tak skutecznie łączy kolejne ekipy rządzące naszym pięknym krajem, jest systematyczne zachwaszczanie prawa, w którego zawiłościach plączą się już nawet sami prawodawcy.

W efekcie wielu przedsiębiorców, a więc crème de la crème naszego narodu, miało problemy z wypełnieniem części wniosków, a systemy odpowiedzialne za ich weryfikację nie zawsze były w stanie spełniać swoją rolę, bo zaszyte w nich mechanizmy nie nadążały za prawnymi realiami. Przytoczmy jedno tylko wołanie na puszczy, od jakich wręcz zaroiło się na różnych forach internetowych: „To co mam w końcu wpisać we wniosku w temacie dotyczącym zatrudnionych pracowników. Mam ich liczbowo 9-ciu, ale zatrudnieni są w sumie na 7,65 etatu. Jeżeli wpiszę 9 to, zgodnie z wytycznymi nie podam prawdy – bo ma być po etatach zaokrąglanych do pełnej liczby do góry. Z tego co ludzie mówią, jeżeli wpiszę po etatach, a jest ich mniej niż liczba pracowników zgłoszonych w ZUS to też mnie odrzuci, gdyż ZUS nie weryfikuje etatów, a liczbę osób zatrudnionych (ludzi, nie etatów). Dodam, że działam jako średni przedsiębiorca”. Takich biurokratycznych zagadek do rozwiązania były dziesiątki, a czas leciał…

Co skłania mnie do refleksji, że polski biznes potrzebuje tak naprawdę (i to od bardzo dawna!), jednej jedynej tarczy. Tej antybiurokratycznej. I niestety, coraz bardziej mitycznej.