Zacznę od semantyki i filozofii. Pojęcie „sztuczna inteligencja” składa się z połączenia dwóch znaczeń, aby określić trzecie – do niedawna nieznane – pojęcie. Rzeczownik w tej zbitce to określenie zdolności organizmu lub osoby do uczenia się, adaptacji, kojarzenia faktów, znaczeń i emocji oraz właściwego reagowania na zmienne bodźce pochodzące z otoczenia. Tutaj nie ma żadnych podtekstów ani wartościowania. Z przymiotnikiem w tym wyrażeniu jest trudniej, choć wydaje się, że słowo samo z siebie jest klarowniejsze i bardziej zrozumiałe. „Sztuczny” to po prostu nieistniejący w stanie naturalnym, wymyślony. Ale z wartościowaniem tego pojęcia, to znaczy określeniem, czy sztuczny to przymiotnik odczuwany pozytywnie, obojętnie, czy negatywnie, jest kłopot.

Kłopot dlatego, że występuje w różnych związkach i oznacza różne dla emocji człowieka desygnaty. Na przykład „sztuczny miód” czy „sztuczne masło” (czyli margaryna) to określenia o przykrym dla nas skojarzeniu, bo określają coś, czego człowiek nie potrafi dobrze naśladować. Są to tzw. z niemiecka erzace, czyli nieudolne substytuty, używane w okolicznościach biedy lub kryzysu ekonomicznego. Zauważono ten niekorzystny marketingowo efekt określania niektórych produktów spożywczych słowem „sztuczny” i w tym obszarze nikt nie mówi o „sztucznym cukrze”, tylko o słodziku albo o „sztucznej żelatynie”, tylko o zagęstnikach lub substancjach żelujących.

W medycynie mamy wiele różnych rozwiązań o niemiłym znaczeniu, ale akceptowanych i docenianych wartościach wynikających z ich skuteczności w sytuacjach, kiedy natura, czyli organizm ludzki, zawodzi. Mogą do tej grupy zaliczać się pojęcia takie, jak sztuczna szczęka, sztuczna nerka, sztuczne serce itp. Nauka walczy o wytworzenie sztucznej krwi czy sztucznej skóry i oby te wysiłki zostały zwieńczone sukcesem jak najszybciej. Ale mamy też wyrażenia co najmniej obojętne emocjonalnie, a określające to, co jest ważne dla człowieka i użyteczne, bez czego dziś ludzkość nie mogłaby liczyć około 8 mld osobników. Zaliczam do nich nawozy sztuczne i tworzywa sztuczne. Nie miejsce tu, aby uzasadniać ich znaczenie. Ze słowem „sztuczny” kojarzą się też zachowania i z reguły są to określenia o negatywnej konotacji, bo jak odbieracie czyjś sztuczny uśmiech czy sztuczną radość?

Piszę to wszystko, aby przybliżyć czytelnikom problem emocjonalnego stosunku do pojęcia „sztuczna inteligencja”. Sztuczna, czyli jaka? Lepsza? Tak bliżej margaryny czy sztucznej nerki? W okolicach fałszu i zakłamania (jak sztuczny uśmiech) czy sztucznej szczęki (niewygodnej i kłopotliwej, ale dla wielu zbawiennej)? Ten stosunek to ważna rzecz, bo będzie decydować, czy sztuczna inteligencja będzie miała pozytywne publicity, czy będzie tępiona. Od tego zależy też szybkość jej rozwoju i popularność. A co za tym idzie – użyteczność. Dziś słabo jest to określone i nie wiem, czy ktoś nad tym się zastanawia, jak algorytmy samoadaptacyjne i samouczące się, bo do tego w praktyce na dziś sprowadza się pojęcie AI, powinny być lokowane w świadomości społecznej. Na razie górą są obrazy w stylu walki robotów i czarnej substancji skupiającej w sobie całą moc i decyzje o losie świata, czyli bliżej horroru niż idylli.

 

Przejdźmy do aspektów ekonomicznych. Tu kluczowym pytaniem jest: „A po co nam sztuczna inteligencja?”. Złośliwie można powiedzieć, że kto nie ma własnej, chce debatować o sztucznej. Czyli przypadek bezzębnego staruszka, którego problem sztucznej szczęki nurtuje codziennie. Ale kto z młodych chce gadać o przewadze implantów nad sztuczną szczęką? Nikt, bo to nie ich świat. Wydaje mi się, że wszczynanie dziś, nawet tylko środowiskowej, debaty o sztucznej inteligencji jest przedwczesne i skłaniałbym się do zdania, że więcej w tym elementów politycznych niż technicznych i merytorycznych. Zwłaszcza zaś próby przekucia debaty na działania i programy rządowe uznałbym za wręcz szkodliwe. Rynek IT w Polsce może nie jest super, może ma wady i ewidentne braki, ale nie można zarzucić mu jednego – że został zaprojektowany lub wymyślony w gabinetach polityków. Politycy raczej myśleli i chyba ciągle myślą, jak ten rynek kontrolować albo jak tę branżę wyzyskiwać.

Tymczasem rozwój IT nie jest problemem rządowym. Znane sprzed lat przykłady wątpliwych systemów globalnych i kontredanse z nimi związane wszyscy mamy jeszcze w pamięci. Śmiem twierdzić, że w Polsce nie stworzono ani jednego systemu lub rejestru obejmującego dane masowe, który nie byłyby zainfekowany podejrzeniami aferalnymi, nie mówiąc już o terminowości i skuteczności wdrożenia. Zanim weźmiemy się do dyskusji o sztucznej inteligencji, zadajmy sobie może raczej pytanie: dlaczego mamy takie słabe efekty na tym polu? I nie jest rozwiązaniem problemu tworzenie własnych działów czy firm pracujących na potrzeby jednego resortu, jak to się dzieje w przypadku Ministerstwa Finansów. Firma stworzona dla rozwiązywania potrzeb tego resortu wszak zanotowała znaczącą stratę finansową. Ale nie mnie sądzić, zresztą takich informacji nie widziałem, czy choć drogo, to przynajmniej wypełniła swoją misję celową. Czy zleceniodawca jest zadowolony z wyników merytorycznych jej funkcjonowania? Tego, myślę, możemy nigdy się nie dowiedzieć.

Inną przesłanką skuteczności konsultacji jest wiara uczestników w ich sens i zaufanie do ich organizatora co do jego prawdziwej otwartości i gotowości zaakceptowania, choćby w jakiejś mierze, ich wyników. Tutaj aktualna większość rządząca, odpowiadająca za kształt i skuteczność kierowania losami Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, ma umiarkowane zaufanie (aby nie powiedzieć dosadniej). Poważniejsze sprawy były procedowane nie tylko bez konsultacji, w wariackim tempie, a nawet były podejmowane rozwiązania przy wyraźnym i głośno artykułowanym sprzeciwie interesariuszy. Rodzi się więc pytanie: te konsultacje w sprawie AI to nowe otwarcie? Nowy styl pracy rządzących ze środowiskami zainteresowanych, realna potrzeba zaczerpnięcia wiedzy na przedmiotowy temat od tych, którzy lepiej się orientują niż pracownicy administracji rządowej, czy tylko przynęta dla naiwnych, która zniknie zaraz po wyborach 13 października? Tego nie wiem ani nie śmiem rozstrzygać. Po prostu dzielę się swoimi wątpliwościami co do możliwości interpretacyjnych.

Jest ich jeszcze więcej, a przykład istotnego dla przyszłości branży, ale marginalnego z punktu widzenia taktyki sprawowania władzy na zasadzie „tu i teraz” albo „500+ wszystko załatwi” może stanowić doskonałe pole sprawdzenia intencji i sposobu współpracy rządzących z rządzonymi. Temat AI jest w gruncie rzeczy tematem obojętnym politycznie. To nie jest problem sądów, szkolnictwa, emerytów czy służby zdrowia, gdzie zainteresowanych można liczyć w miliony. Oczywiście skutki takiej czy innej polityki będą oddziaływać na całe społeczeństwo, ale akurat w tej dziedzinie, podobnie jak w przypadku produkcji parówek, nie musi się ono orientować w kuchennych ani recepturalnych zawiłościach.

Ciekawi mnie tylko jedno. Dlaczego akurat wybrano do konsultacji ten obszar? Czyżby ktoś naprawdę się przestraszył, że efektywne wykorzystanie sztucznej inteligencji może prowadzić do uzyskania jakiejś przewagi nad tymi, którzy nią nie dysponują? A może obawiają się, że ta inteligencja, w którą ich wyposażyła natura, może być niewystarczająca w starciu z zastępami uzbrojonymi w jej sztuczne substytuty czy rozszerzenia? To się okaże niebawem. Inicjatywę będę obserwować i raportować czytelnikom, jakie są jej losy i czy przetrwa dłużej niż do wyborów.