Otóż po pierwsze dementuję, że to było proroctwo, bo to słowo z kategorii poniekąd metafizycznej, a z tą nie chcę mieć wiele wspólnego. Po wtóre, choć intuicja nie jest moją słabą stroną, to wolę być cenionym (jeśli to słowo może być w tej sytuacji adekwatne) nie za fart, ale za przymioty umysłu, czyli za coś, co może być powtarzalne i sprawdzalne i jest bliżej nauki niż metafizyki.

Aby to wykazać, pozwolę sobie na skrótowe przedstawienie i powierzchowne zastosowanie do sytuacji naszych graczy przed mistrzostwami świata teorii słabych sygnałów, której jestem wielkim admiratorem. Najpierw trochę teoretycznego podkładu na przykładzie czegoś, co dla wszystkich jest absolutnie zrozumiałe.

Kiedy maszyna jest zepsuta, wszyscy wiedzą. Po prostu nie działa i nie wykonuje zadań, do których ją stworzono. Awaria maszyny kosztuje mnóstwo pieniędzy – chodzi zarówno o realne koszty naprawy, jak też coś, co nazywamy lost opportunity, czyli to, ile nie wyprodukuje, nie przejedzie, na jakie nas narazi straty reputacyjne itp. Aby do tego nie dochodziło, wymyślono tzw. przeglądy okresowe, czyli okresy, kiedy świadomie maszynę się zatrzymuje, dokonuje przeglądu i wymienia to, co – jak podejrzewamy – niebawem może się popsuć. Tu klasycznym przykładem są okresowe przeglądy samochodów. Metoda kosztowna (wiemy, ile za przeglądy okresowe płacimy w warsztatach samochodowych) i nieskuteczna (po co drugim przeglądzie wracam do warsztatu, bo samochód ma się gorzej niż przed – też tak macie?). Nie wnikam w przyczyny tego, bo to temat poboczny. 

Rozpoczęto zatem badania, jak bezinwazyjnie sprawdzać stan maszyn online i dokonywać napraw wtedy, gdy z bardzo wysokim prawdopodobieństwem możemy wskazać, co jest źle. Tu przychodzi z pomocą technika badania wibracji i metody matematyczne takie jak FFT, czyli po prostu: szybka transformacja Fouriera. Nie wchodząc w szczegóły: wszystko to pozwala na podstawie widma fal mechanicznych, generowanych przez każde urządzenie techniczne, stwierdzić relatywnie wcześnie, co się psuje. Nie, co się zepsuło, ale co zepsuje się niebawem. Tym zajmują się naukowcy od niezawodności, z czym miałem okazję się zetknąć w latach dawno i słusznie minionych, pracując na Politechnice Warszawskiej. 

Dla skutecznego stosowania tej metody potrzebne są trzy elementy: odpowiednie czujniki, zarówno pod względem czułości, jak i pasma przenoszenia; wiedza, gdzie je zamontować na urządzeniu, aby efekty były jak najlepsze i pozbawione zakłóceń; i oczywiście metoda matematyczna plus komputery, które muszą liczyć, liczyć i liczyć, aby z tego, co niesłyszalne przez normalnego człowieka, wydobyć sygnały o zagrożeniach. Ponieważ są to sygnały słabe, stąd nazwa metody. Ma ona tę zaletę w odniesieniu do analizy niezawodności maszyn, że naprawiamy maszynę, zanim się zepsuje na amen. Możemy te działania zaplanować, a co najważniejsze, jeśli diagnostyka jest poprawna, wymieniamy tylko to, co szwankuje, więc ograniczamy koszty.

Tyle teoretycznego wykładu, a teraz pora zastosować opisaną teorię do naszych biało-czerwonych orłów. Wybierzmy najpierw czujniki. Proponuję, aby mierzyły one następujące parametry: ile poszczególni powołani do reprezentacji spędzili czasu na boiskach w rozgrywkach klubowych, jakie zajmowali w swoich klubach pozycje w zespole (czy byli liderami, czy outsiderami, czy repami, czy newcommerami), czy w meczach, w których brali udział, grali o coś, czy o pietruszkę, zwłaszcza wiosną roku 2018. Dalej: czy w swoich zespołach byli samotnymi wilkami, czy dobrymi duchami drużyny, czy mieli na boisku przyjaciół i czy potrafili się z nimi komunikować. I wreszcie: czy mieli wspólny cel i byli na nim skoncentrowani, czy przychodzili jedynie, aby odrobić pańszczyznę.

Inną grupę sensorów należy zaangażować po stronie fizjologii i ogólnie zdrowia. To zresztą miało miejsce, choć werbalne informacje na ten temat przekazywane ze sztabu drużyny miały się do faktycznego obrazu z boiska jak pięść do oka, wskazując raczej na inną formę dmuchania balonu na potrzeby publiki. 

Kolejne czujniki zaangażowałbym do „opomiarowania” trenera. I tak: czy miał pomysł na grę i charakter reprezentacji, czy miał realny autorytet u zawodników, czy kontrolował samozwańczych liderów i miał zdolności koncyliacyjne, czy umiał rozbroić wszystkie miny i niewybuchy ukryte w zespole, a ponadto czy kontrolował sztab szkoleniowy i jego pomysły, czy obiektywnie byli to ludzie pod każdym względem best in class, a także czy profesjonalnie i bezstronnie oceniał zawodników i wybierał ich do składu w każdym meczu.

I co? Teraz powiecie, że mądry Polak po szkodzie i że dziś łatwo formułować zastrzeżenia i obiekcje. Że dziś wszystko wylazło na wierzch i okazało się, że król jest nagi. Ale proszę przeanalizować listę postawionych powyżej pytań i odpowiedzieć na dodatkowe: kto na te pytania powinien odpowiedzieć PRZED mistrzostwami? Po drugie: czy uczciwie i fachowo tego dokonano? Zapewne ilu czytelników, tyle poglądów. Ja pisząc tekst „Gloria victis”, na wiele z nich sobie odpowiedziałem i bilans wyszedł negatywnie. Stąd taka, a nie inna wymowa tamtego felietonu.

 

Nie jest moim celem (ani nie mam ku temu kwalifikacji) krytyka drużyny narodowej, widzę natomiast, że wielu z tych, którzy dmuchali w trąby chwały przed, po mistrzostwach stoi w pierwszej linii, chwyta kamienie i nimi rzuca, często na oślep. Celem tego felietonu jest raczej – przy okazji odpowiedzi na pytanie: jak mogłem przewidzieć, co się stanie – zaprezentować i promować pewną metodę skuteczną w zarządzaniu, a śmiem twierdzić, że i w życiu.

 

Ale przestrzegam, jest jeden problem z metodą słabych sygnałów. A mianowicie taki, że ci, co je odbierają i próbują innych przekonać, że one obiektywnie istnieją, są na ogół niezbyt lubiani. Dlaczego? Ano, już tak jest, że nie lubimy tych, co mają rację, a poza tym oni nie głoszą dobrej nowiny, bo mówią: „traktor jest zepsuty”. Taki przekaz niesie z kolei implikację i imperatyw zakasania rękawów i zabierania się do roboty. A kto lubi pracować, gdy wszystko działa (jeszcze!). To jest tymczasem kluczowe i w sporcie, i biznesie. Ja jako fan metody słabych sygnałów wielokrotnie spotykałem się z głosami krytyki typu: czego chcesz, przecież wszystko jest OK, jesteś krytykantem, daj ludziom odsapnąć, jesteś niesprawiedliwy. Tak, można być milszym, przyjemniejszym, lepiej akceptowanym, ale czy to jest gwarancja sukcesu? Niech odpowiedzą ci, którzy próbowali i próbują nadal ucukrować niektóre fakty z niedawnej przeszłości naszej reprezentacji.

 

Ktoś, kto musi wygrać następny mecz czy zamknąć z sukcesem kolejny kwartał, nie musi być ulubieńcem tłumów. Musi być sprawiedliwy i wymagający. Tylko taki daje gwarancję sukcesu. Oczywiście zakładam, że posiada odpowiednie instrumentarium profesjonalne do prowadzenia drużyny lub firmy, choć to w dzisiejszych czasach już nie jest takie oczywiste. Zatem kolejna przestroga: uwaga na menedżerów czy trenerów szukających poklasku otoczenia. Z nimi łatwe są początki, ale potem sprzątać trzeba latami. Już lepszy jest czytający słabe sygnały introwertyk o bezwzględnej sile egzekucji. Po nim najwyżej trzeba będzie z zespołem pojechać do Juraty, aby podleczyć psyche czy poprawić atmosferę, ale nie trzeba będzie dokonywać wymiany 50 proc. składu zespołu, co moim zdaniem grozi naszej reprezentacji po tegorocznych „sukcesach” – i myślę nie tylko o naszej wpadce na stadionach w Rosji.