Znałem Jobsa osobiście i nieraz pisałem o nim we wczesnych latach rozwoju branży IT. Już wówczas był postacią charyzmatyczną i patrzył na świat w sposób, w jaki nikt inny nie potrafił tego zrobić. Ale po pięciu latach od jego odejścia nie jesteśmy już niestety czarowani kolejnymi urządzeniami, które zmieniają obowiązujące zasady gry.

Mamy do czynienia z firmą Tima Cooka,  zupełnie inną niż ta z epoki Jobsa. Bez wątpienia Cook – podobnie jak jego genialny poprzednik – jest doświadczonym graczem w przemyśle IT. Wczesne lata kariery spędził w IBM-ie. Osobiście poznałem go, kiedy został CEO Intelligent Electronics. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku IE było silnym graczem, wartym kilka miliardów dolarów i mocno zaangażowanym we współpracę z kanałem partnerskim.

Cook jest nie tylko doświadczony, ale także bystry i zdyscyplinowany, a poza tym to naprawdę dobry menedżer. Ale nie jest Jobsem, który od samego początku rewolucjonizował dostępne technologie. Już pierwszy Macintosh stanowił przełom w swoim sektorze rynku, znacząco rozwijając to, co zaczęli inni. Jednak żeby zasłużyć na miano rewolucjonisty, trzeba być wizjonerem, a nic nie wskazuje na to, żeby to określenie pasowało do Cooka. Jobs powiedział kiedyś, że bardzo ważna część jego pracy polega na podejmowaniu decyzji o tym… czego nie robić. Co udaje się wówczas, gdy samemu realizuje się swoją przełomową wizję. Obecnie Cook zarządza kurczącą się sprzedażą iPhone’ów, iPadów i komputerów, a długo oczekiwanego Apple Watcha nie można określić mianem przeboju. Odkąd Jobs nie ma wpływu na firmę, żadna innowacja nawet nie zamajaczyła na horyzoncie…

Pojawiły się natomiast pewne problemy. Siri nadal nie stała się produktem światowej klasy i wypada blado w porównaniu ze stworzoną przez Amazon Alexą. Mapy Apple’a nie są tak dobre jak Google Maps. Z kolei tegoroczne nowe modele iPhone’a trudno uznać za coś więcej niż mało ekscytujące upgrade’y.  Może w ten sposób uda się Apple’owi powalczyć z Samsung Galaxy, ale raczej nie z pozycji firmy, która dysponuje lepszym produktem. Poza tym możemy spodziewać się odświeżenia MacBooka Pro, który będzie szybszy i dostanie lepsze oprogramowanie, ale… co z tego?

Google i Tesla o setki mil wyprzedzają Apple’a w segmencie autonomicznych samochodów, zaś Samsung dorównał koncernowi Cooka na rynku smartfonów. Apple stracił też pozycję trendsettera w przypadku notebooków. Co gorsza, popyt na tablety nie jest już tak dobry jak jeszcze niedawno. Trudno też dostrzec jakieś szczególne korzyści ze współpracy z IBM i Cisco, co miało wzmocnić pozycję Apple’a na rynku biznesowym.

Cook i jego ludzie muszą teraz zdecydować, w którą stronę chcą podążać. A jednocześnie powinni nabrać nieco pokory i przestać udawać, że są w stanie przekonać rynek do zmiany modelu biznesowego pod dyktando Apple’a. Raczej warto rozejrzeć się za partnerami, dzięki którym koncern będzie zyskiwać udziały rynkowe. Ale powinno być to prawdziwe partnerstwo, z obopólnymi korzyściami.

Tymczasem Apple na dobre stracił zaufanie partnerów. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego firma nie traktuje kanału sprzedaży z pełnym zaangażowaniem, co przyniosłoby jej szereg korzyści. Może jednak Tim Cook weźmie sobie do serca hasło z pamiętnej kampanii marketingowej „Think different” i w końcu zmieni zdanie na temat kanału partnerskiego, doceniając jego możliwości dotarcia do rynku. No chyba, że stać go na coś bardziej rewolucyjnego…

 

Autor pełni funkcję dyrektora zarządzającego The Channel Company, wydawcy amerykańskiej edycji CRN.