Odezwali się głównie ci, o których nie miałem pojęcia, że ich felieton dotknie. To pośrednio mówi o zakresie tego negatywnego zjawiska. Dobrze, że felieton poruszył, bo z tego wynika, że nie do końca i nie wszyscy straciliśmy wrażliwość i sumienie. Mamy swoje za uszami w sprawie hejtu, ale jeśli to nas niepokoi, wówczas nie wszystko jeszcze stracone. Mamy szansę na poprawę i zmianę. Na naprawdę dobrą zmianę. Wystarczy przy tym zacząć od siebie, a nie wskazywać tylko na innych.

Ta nadzieja oraz przeczytany w jednym z tygodników wywiad z Kamilem Durczokiem prowokuje mnie do podzielenia się refleksją nad innym negatywnym zjawiskiem. Durczok, będąc oskarżony o mobbing i molestowanie seksualne, którego nikt mu dotąd nie udowodnił, musiał opuścić dotychczasowe miejsce pracy. Spotkał go ostracyzm w otoczeniu firmowym i środowisku dziennikarskim o takim stopniu nasilenia, że musiał zaszyć się w śląskim mateczniku i uporządkować oraz przewartościować swoje życie. Dziś wraca do życia publicznego i znów na wizję, bo ktoś uwierzył w jego niewinność i podał mu rękę oraz docenił profesjonalizm.

Ze wspomnianego wywiadu wynika, że redaktor Durczok największy żal ma do swoich przełożonych, którzy po wybuchu afery okazali się ludźmi małostkowymi. Dla nich ważny był nie człowiek, wartości humanitarne, zaufanie, ani nawet to, czy ostatecznie był winny czy nie – liczył się tylko rachunek zysków i strat, jaki przyniesie im Durczok Gate. Dziennikarz mówi, że został potraktowany jak kratka w arkuszu kalkulacyjnym. Ta kratka nagle komuś zaświeciła się na czerwono i zaczęła denerwować. Użyto więc klawisza Delete i zlikwidowano element zaburzający znakomity obraz całości.

Czy Durczok powinien liczyć na inne traktowanie, skoro miał poważne zarzuty? Oczywiście, że tak. Ktoś, kto przez wiele lat, nie licząc się z czasem, zdrowiem i skutkami dla rodziny, w 100 proc. zaangażował się w budowanie wartości firmy, ma prawo oczekiwać zwykłej ludzkiej sprawiedliwości i wsparcia. Zwłaszcza że komisja wewnętrzna powołana dla zbadania sprawy wydała dość „miękkie” oświadczenie dotyczące winy pomówionego, a treść jej raportu znają nieliczni. Durczok co najmniej mógł liczyć na rozmowę z szefem, do której nie doszło, a dziś dziennikarz mówi o swoim byłym przełożonym nie inaczej jak „prezes o szwajcarskim pochodzeniu”.

Znacie innych „Durczoków” wokół siebie? Ja znam! Powiem więcej, sam tego doświadczyłem. Nie będę o tym pisać, bo to nie jest miejsce na załatwianie prywaty, ale śmieszy mnie do łez, kiedy firmy – czy to zachodnie, czy publiczne – umieszczają na swoich stronach „kodeksy dobrych praktyk”, a nie potrafią użyć w relacjach ze swoimi pracownikami trzech prostych słów wpajanych przedszkolakom od najwcześniejszych lat: „przepraszam, proszę, dziękuję”. Czy to takie trudne, aby w momencie wręczania wypowiedzenia poświęcić zwalnianemu (jeśli tego chce i uważa za ważne) trochę czasu oraz wytłumaczyć i odpowiedzieć na kilka prostych pytań: „dlaczego, dlaczego teraz, dlaczego ja”? To niezmiernie ważne dla budowania wizerunku firmy i jej praktyk, jaki zabierze ze sobą ten, który odchodzi.Nie chciałbym być teraz w skórze „prezesa o szwajcarskim pochodzeniu”, jak zapamięta go szeroka publika.

Owszem, zdaję sobie sprawę, że są tacy, którzy mnie, jako szefa, mimo moich starań i wysiłków oceniają negatywnie. Ale mam wewnętrzne przekonanie, że się starałem, a stare rosyjskie powiedzenie mówi: „choćby to było niemożliwe, starać się zawsze trzeba”. Warto przy tym trwać.