Ale zanim to nastąpi, chciałbym powiedzieć coś, na co nie będzie potem ani
miejsca, ani czasu. Chciałbym podzielić się z wami pewnym odczuciem i związaną
z nim refleksją, które choć dotyczą konkretnej firmy i konkretnego
przedsięwzięcia, tak naprawdę mają znacznie bardziej uniwersalny wymiar.

Otóż mam ogromny szacunek dla odwagi, determinacji i siły ducha Microsoftu.
Chciałbym opowiedzieć wam czemu.

To samo. Więcej tego samego.

W branży IT przewidywanie kolejnych premier produktowych stało się tak
proste, że aż banalne, bo wszyscy wielcy gracze postępują według jednego
wzorca, jednego uniwersalnego algorytmu: aby odnieść sukces należy przedstawić
sprzęt, który będzie taki, jak ten, który właśnie odniósł sukces, tylko będzie
miał wszystkiego więcej i wszystko lepiej. A kiedy ten odniesie sukces –
natychmiast produkować jego następcę, znów mającego wszystko takie, jak
poprzednik, tylko lepsze i większe. I gdy tylko on odniesie sukces… no, sami
wiecie, co dzieje się dalej. Dlaczego firmy postępują w ten sposób? Czemu
rezygnują z szukania nowych pomysłów, z radykalnych zmian? Bo zmiana oznacza
niepewność i nieprzewidywalność. Oznacza ryzyko. A ryzyko jest złe.

Ryzykować można, kiedy jest się młodym i próbuje się wyrwać rządzącej
starszyźnie kawałek władzy. Kiedy już trafi się na szczyt ryzyko staje się
zbyt… ryzykowne. Nie ma wiele do zyskania, za to jest bardzo dużo do stracenia.
Oczywiście, także postępując zgodnie z zasadą 'więcej tego samego’
firmy nie pozbywają się ryzyka całkowicie. Zawsze jest szansa, że
'więcej’ u konkurentów będzie większe, niż ich 'więcej’,
albo że kampania marketingowa okaże się totalną klapą, ale to są oswojone
zagrożenia, zagrożenia, których choćby nie wiem co nie da się uniknąć. Poważne
innowacje oznaczają ryzyko zupełnie innego kalibru: wielkie, wypasione,
najeżone zębami i pazurami ryzyko, czające się w ciemności poza horyzontem
zdarzeń analityków – całkowitą niewiadomą.

 

Rewolucja albo śmierć

Trudno więc się dziwić, że dobrze ustawione firmy nie chcą ryzykować – mają
zbyt dużo do stracenia. I nic w tym złego. Użytkownicy dostają coraz
doskonalsze produkty, firma się bogaci, wszyscy są zadowoleni. Przychodzi
jednak taki moment, kiedy oryginalna idea stojąca za pierwotnym sukcesem firmy
zaczyna się starzeć, przestaje przystawać do zmieniającego się ciągle świata.
To nie dzieje się z dnia na dzień ani z miesiąca na miesiąc – to proces
trwający lata, którego niejedna firma nie zauważa, albo raczej, powiedzmy sobie
szczerze, zauważyć nie chce. Jak starzejący się gwiazdor potrafi jedynie
powtarzać swoje stare przeboje, których słucha wciąż mniejsza i mniejsza
publiczność. Nie potrafi spojrzeć w oczy prawdzie – że pora na radykalną zmianę
– a jeśli nawet spojrzy, nie potrafi podjąć ryzyka, brak jej siły ducha, wiary
i determinacji potrzebnej, żeby takiej zmiany dokonać. Taka firma odchodzi z
rynku powoli, z wolna popadając w coraz większy marazm i znikając ze
świadomości użytkowników, pewnego dnia staje się jeszcze jedną martwą legendą.

 

Microsoft wybrał inną drogę. Zamiast przez kolejne lata wypuszczać
udoskonalone wersje Windows 7 – szybsze, ładniejsze, z większą liczbą funkcji –
i patrzeć, jak udział w rynku przecieka mu przez palce wraz z topniejącym
rynkiem klasycznych komputerów, zdecydował się na rewolucję.

Koncepcja, że prędzej czy później systemy przeznaczone dla komputerów i
mobilne OS-y będą musiały się połączyć jest dość oczywista i wszyscy liczący
się gracze z pewnością są z nią dobrze zaznajomieni. Nie trzeba też wielkiego
talentu detektywistyczno-analitycznego, żeby patrząc na zmiany wprowadzane
przez Apple do kolejnych wersji OS X dojść do wniosku, że Zakon Nadgryzionego
Jabłka krok za krokiem zmierza dokładnie w tym kierunku. To, co zrobił Microsoft
to po prostu potężny skok w przyszłość, prawdziwa innowacja w świecie systemów
operacyjnych, które koncepcyjnie nie zmieniły się od bardzo, bardzo wielu lat.
Stworzona przez Gatesa firma postawiła na zupełnie nową, stworzoną od zera
wizję interakcji użytkownika z oprogramowaniem, ale to dopiero początek
historii. Bo pomysł 'nagram nowy hicior, wrócę na szczyt’ nie
wystarczy. Otóż Microsoft od jakiegoś czasu powoli, ale wytrwale podejmuje całą
serię działań (SkyDrive, Xbox Music, Windows Live, OneNote itd.), które
stopniowo zazębiają się i po raz pierwszy od… sam nie wiem kiedy wydają się
mieć wspólny cel. Tak, Microsoft! Ta firma, w której nigdy nie wiedziała
prawica, co czyni lewica a obie razem nie miały pojęcia, w jakim kierunku
zmierzają nogi! W moich oczach to oznacza, że traktują sprawę poważnie. Że nie
tylko mają bardzo innowacyjny pomysł – który przecież może wypalić bądź nie –
ale też są zdeterminowani zrobić wszystko, żeby przechylić szalę na korzyść tej
pierwszej opcji. Oznacza, że potrafią się zdyscyplinować, że są w stanie się
skupić, że umieją otrząsnąć się z marazmu. Czy to gwarancja sukcesu?

 

Marines never die. They just go to hell to regroup.

W amerykańskich filmach taka totalna mobilizacja bohaterów w obliczu
przytłaczającej przewagi wroga lub piętrzących się przeciwności zwykle przynosi
ostateczne zwycięstwo. Ale życie to nie film, a jak pisałem wyżej, prawdziwa
innowacja to zawsze jedna wielka niewiadoma zależna miliona niewiadomych
zmiennych. Nie wiem, jak skończy się rewolucja, na którą poważył się Microsoft,
ale jestem pełen podziwu dla stylu, z jakim się za nią zabrał. Pełen szacunku
dla odwagi kierownictwa i determinacji pracowników. Dla faktu, że zdołali
uwierzyć w swoją wizję i działać jak jeden zespół, jakby znów byli młodą, podbijającą
rynek firmą nie bojącą się żadnych wyzwań.

Nim poleje się krew, której i ja pewnie jeszcze sporo z Windows 8 utoczę,
muszę powiedzieć coś, na co nie będzie potem ani miejsca, ani warunków.

Microsofcie, masz mój szacunek. Jeśli z tej próby wyjdziesz zwycięsko,
będzie to przykład dla innych i dowód, że warto walczyć i warto stawiać na
innowacje. Jeśli polegniesz, przynajmniej stanie się to w naprawdę pięknym
stylu.